Józef K. budzi się rano i jak zwykle oczekuje na przyniesienie śniadania przez kucharkę Annę. Nagle spostrzega mężczyznę w czarnym ubraniu, który oznajmia, że K. jest aresztowany. Ubrany już, zdenerwowany K. wbiega do drugiego pokoju. Tutaj także znajduje się obcy człowiek. Odpowiedzią na żądania K. jest powtórne zakomunikowanie mu faktu aresztowania i zakaz opuszczania pokoju. K. nie przyjmuje rady, aby z uwagi na toczące się w jego sprawie dochodzenie, oddał swe rzeczy na przechowanie.
K. nie rozumie zaistniałej sytuacji, ale nie łudzi się już, że być może padł ofiarą kawału, który usprawiedliwiałyby jego trzydzieste urodziny. Wraca do swego pokoju, by znaleźć dokumenty. Odnajduje jedynie metrykę urodzenia. Od jedzących jego śniadanie w pokoju obok strażników (Willema i Franciszka) domaga się pokazania mu nakazu aresztowania. Oni jednak nie mają takowego, ale przypominają K., że powinien się im podporządkować. Józef rozmyśla nad swą dotychczasową pewnością, że żyje w państwie prawa, w którym nikt nie może dopuszczać się przemocy na porządnym obywatelu, w dodatku w jego własnym mieszkaniu. Nie potrafi przypomnieć sobie żadnego przewinienia, za które mogłyby spotkać go takie nieprzyjemności. Skierowany przez strażników do pokoju panny Bürstner, które mieszkała tutaj od niedawna, zastaje tam nadzorcę i trzech młodych mężczyzn, którzy oglądali w kącie zdjęcia. Nadzorca także nie umie wyjaśnić K. powodu aresztowania. Nie pozwala mu skontaktować się z zaprzyjaźnionym z nim prokuratorem Hastererem, ale oznajmia, że zaistniała sytuacja nie powinna przeszkodzić Józefowi w normalnej pracy w banku. O terminie przesłuchania zostanie zawiadomiony. Zirytowany K. przekonuje sam siebie, że to jednak nie może być prawdą. Aby rozwiać wszelkie wątpliwości szykuje się do pracy. Bierze taksówkę i zaprasza do środka trzech mężczyzn z pokoju stenotypistki, w których rozpoznał urzędników z jego banku. Rabenstein, Kullick i Kaminer są trochę skrępowani, ale przyjmują zaproszenie. W czasie pracy K., zajmujący wysokie stanowisko prokurenta, wzywał do siebie co jakiś czas tych pracowników i uważnie ich obserwował. Zachowywali się tak, jakby nic nie zaszło i K. zaczął wierzyć, że dalej będzie mógł prowadzić ustabilizowane życie z pracą do dziewiątej wieczorem, późniejszym spacerem i wizytą raz w tygodniu u kelnerki Elzy. A jednak wspomnienie rannego epizodu wprawia go w niepokój.
Po powrocie do domu Józef postanawia porozmawiać z panną Bürstner. Nie ma jej jednak w domu. Zdaniem właścicielki pensjonatu, pani Grabach, częsta nieobecność dziewczyny nie przysparza jej chwały. Pani Grubach zachowuje się tak, jakby nic szczególnego się nie stało. Aresztowanie uważa za pomyłkę. Stenotypistka wraca koło dwunastej i zgadza się na spotkanie z K. W jej pokoju Józef przeprasza za to, że rano z jego winy urzędowała tutaj komisja śledcza. Prosi też o to, by panna Bürstner była jego doradcą w procesie. Stenotypistka zgadza się. K. wraca do siebie zadowolony.
K. otrzymuje podczas pracy telefon, z którego dowiaduje się, że w niedzielę ma przyjść na przesłuchanie do sądu znajdującego się na jakimś przedmieściu. Z tego powodu odrzuca zaproszenie zastępcy dyrektora na niedzielną przejażdżkę łodzią, choć zależało mu na zacieśnieniu z nim stosunków.
Nie mając żadnych dyspozycji odnośnie do godziny, K. postanawia zjawić się w sądzie o dziewiątej. Noc poprzedzającą przesłuchanie spędza bezsennie. Na ulicy napotyka trzech urzędników z banku, którzy dziwnym trafem wciąż znajdują się blisko niego. W biednej, zaniedbanej dzielnicy Józef wybiera kamienicę na ulicy Juliusza i w niej próbuje odnaleźć salę sądową. Mija stojące tu ciężarówki i wchodzi do pierwszej z klatek schodowych. Na myśl przychodzi mu twierdzenie Willema, iż „wina sama przyciąga sąd”. Udaje, że szuka stolarza Lanza, by móc zaglądać do mieszkań. Wymyślonemu rzemieślnikowi nadał nazwisko kapitana, siostrzeńca pani Grubach. Józef długo błąka się po domu, zanim udaje mu się trafić do pokoju przesłuchań na piątym piętrze. Na salę wprowadza go praczka. W tłumie ubranych w czarne surduty mężczyzn wyróżnia się siedzący na podwyższeniu gruby urzędnik. Wszystko wygląda tak, jakby odbywało się tu partyjne zebranie. Chłopiec, który podprowadził K., powiedział coś cicho grubemu urzędnikowi, a ten zganił Józefa za spóźnienie. Zgromadzeni są nieprzychylnie nastawieni wobec przybysza. Nie widząc sensu tłumaczeń, K. milczy. Kiedy jednak sędzia pyta go, czy jest malarzem pokojowym, nie wytrzymuje i głośno wypowiada swe oburzenie. Zarzuca sądowi korupcję, i bezprawne nękanie niewinnych ludzi. Wyraża też swe podejrzenie, że albo wszystko to fikcja, albo za tym poczynaniami kryje się jakaś organizacja, której zależy na istnieniu całej tej państwowej biurokracji. Wywody K. przerywa nagłe zamieszanie. To krzyczy praczka, którą jakiś mężczyzna ciągnął w kąt. Józef chce jej pomóc, ale drogę zastępuje mu tłum. Spod surdutów zebranych wyglądają odznaczenia państwowe. Widok ten uświadamia prokurentowi, że obecni nie są niczym innym, jak szajką szpicli. Gdy chce ich z pogardą opuścić, sędzia próbuje mu to utrudnić. Przypomina, że takim zachowaniem K. rezygnuje z korzyści, które mogłoby mu przynieść przesłuchanie. Ten jednak z satysfakcją śmieje się sędziemu prostu w twarz i wychodzi.
Po tygodniu daremnego oczekiwania na zawiadomienie z sądu, K. w niedzielę sam zachodzi do dobrze mu już znanego mieszkania. Tak jak poprzednio spotyka tu praczkę. Kobieta wyjaśnia mu, że dzisiaj sąd nie urzęduje. Opowiada o sobie. Jest zamężna, ale musi znosić nagabywania studenta Bertolda oraz samego sędziego, bo inaczej ona i mąż (woźny sądowy) straciliby posadę. Student osiągnie w przyszłości wysokie stanowisko, a sędzia daje jej prezenty za sprzątanie jego pokoju. Swoje mieszkanie wynajmują na posiedzenia sądu. Praczka pokazuje Józefowi księgi sądowe, które ku jego zdziwieniu okazują się bogato ilustrowanymi dziełami pornograficznymi. Tytuł jednego z nich brzmi: „Plagi, jakie musiała znosić Małgosia od swego męża Jasia”. K. nie chce korzystać z ofiarowanej mu pomocy, choć praczka naprawdę wiele wie o sędzim. Pragnie tylko, by zakomunikowała mu, że on, Józef K., nie ulegnie presji i nie będzie dawał łapówek. Potrafi się obronić. Nagle do pokoju wchodzi Bertold i kiwnięciem palca przywołuje do siebie kobietę. K. poznaje, że jest to ten sam niski mężczyzna o pałąkowatych nogach, który wszczął zamieszanie na ostatnim posiedzeniu sądu. Józefowi przychodzi do głowy myśl, by odebrać kobietę studentowi i w ogóle całej zdeprawowanej klice. Kiedy próbuje wdrożyć ją w życie, Bertold, który tym razem przyszedł z polecenia sędziego, zarzuca sobie praczkę na ramię i znika w korytarzu. K. rusza za nim. Zauważa kartkę z napisem: „Wejście do kancelarii sądowych”. Wchodzi tam i widzi siedzących na ławkach ludzi w czarnych ubraniach, którzy okazują się czekającymi na informacje w swoich sprawach oskarżonymi. Spotyka także męża praczki. Żali się on na swój los i na to, że nie może go zmienić.
Po chwili spaceru po strychu Józef doznaje zawrotu głowy. Chce jak najszybciej stąd wyjść, ale nie ma siły. Korzysta z pomocy dwojga obcych ludzi, którzy sadzają go na krześle. Dziewczyna (będąca pracownicą kancelarii) tłumaczy mu, że takie osłabienie ogarnia każdego, kto po raz pierwszy znajdzie się w kancelariach sądowych. Do panującego tu charakterystycznego zaduchu trzeba się przyzwyczaić. K. jest zażenowany własnym stanem. Nie może utrzymać się na nogach, dlatego zostaje niemal wyniesiony na zewnątrz. Świeże powietrze orzeźwia go. K. szybko oddala się z przygnębiającego miejsca.
Wielokrotnie ponawiane próby skontaktowania się z panną Bürstner nie przynoszą rezultatu. K. pisze do niej dwa listy: do domu i do biura. Nie dostaje na nie odpowiedzi. Tymczasem w niedzielę zauważa, że od stenotypistki przeprowadza się panna Montag. Była nauczycielką francuskiego i także wynajmowała pokój w pensjonacie pani Grubach. Kiedy gospodyni przynosi mu rano śniadanie, pyta o przyczynę przeprowadzki. Ta nie potrafi wyjaśnić mu sprawy. Cieszy się jednak z zainteresowania, które świadczy, iż K. nie ma do niej urazy.
Odgłosy towarzyszące przenosinom nauczycielki irytują K. Po chwili dostaje przez służącą wiadomość od panny Montag: prosi o spotkanie w jadalni. Gdy Józef zjawia się tam, oznajmia mu w imieniu swej przyjaciółki, panny Bürstner, że ta nie życzy sobie rozmowy z nim, gdyż uważa ją za zbyteczną. Do jadalni wchodzi kapitan Lanz i ciepło wita się z kobietą. K. wychodzi z myślą, by pomimo to zajrzeć do sąsiadki. Gdy nikt nie odpowiada na pukanie, sam otwiera drzwi. Pokój jest pusty.
Pewnego razu, wychodząc z pracy, K. słyszy dziwne głosy dobiegające z rupieciarni. Wchodzi tam i zastaje niecodzienną scenę: dwaj mężczyźni (w których rozpoznaje pilnujących go w dniu aresztowania strażników) oczekują na wymierzenie im kary przez trzeciego. Siepacz ma wychłostać Willema i Franciszka za to, że próbowali przywłaszczyć sobie ubranie K. Józef domyśla się, że jest to skutek jego zarzutów w czasie przesłuchania. Robi mu się przykro i prosi o darowanie winy strażnikom. Chce nawet zapłacić za to lub ofiarować siepaczowi siebie. Ale ten, w obawie przed donosem K., nie zgadza się. Zrozpaczony Franciszek zrzuca winę na kolegę, który miał namówić go do tego postępku. Siepacz zaczyna systematyczne bicie Franciszka i nie przestaje do chwili, gdy ten mdleje. Wzburzony Józef wychodzi. W drodze do domu analizuje zajście. Ma pewność, że gdyby Franciszek nie krzyczał, w końcu udałoby mu się przekupić siepacza, bo przecież wszyscy urzędnicy sądowi byli skorumpowani. Przyszła mu do głowy paradoksalna myśl, że przekupstwo byłoby skuteczną metodą przeciwstawienia się korupcji. Postanowił w czasie następnego przesłuchania postulować ukaranie prawdziwych winnych - wysokich urzędników.
Nazajutrz, pełen obaw, ponownie zagląda do rupieciarni. Ku swemu przerażeniu widzi tę samą co wczoraj scenę. Szybko zamyka drzwi, a woźnego prosi o zrobienie w pomieszczeniu porządku.
Niespodziewanie odwiedza Józefa w pracy jego wuj z prowincji, Karol. Kiedyś był on jego opiekunem. Miał zwyczaj przyjeżdżać co jakiś czas do stolicy w celu załatwienia jakichś interesów. Tym razem sprowadza go proces K. o którym poinformowała go przebywająca w stolicy na pensji córka. Niepokoi go przyszłość wychowanka, ale martwi się także o to, że zarówno on, jak i cała rodzina zostaną zamieszani w sprawę. Chce pomóc Józefowi i zawozi go do swego przyjaciela ze szkolnej ławy, adwokata Hulda. Huld jest popularnym obrońcą ubogich. Mieszka w tej samej okolicy, w której mieści się sąd. Chory na serce, wiele czasu spędza w łóżku, doglądany przez młodą, piękną pielęgniarkę Leni. Adwokat słyszał o procesie K., gdyż utrzymywał liczne stosunki ze swoimi kolegami po fachu. W pokoju Hulda siedział w kącie nie zauważony przez długi czas starszy mężczyzna. Gdy włącza się do rozmowy wuja Karola z adwokatem, okazuje się, że to dyrektor kancelarii sądowych. Józef nie zabiera głosu. Nudzi się i pragnie wracać. Gdy z pokoju obok daje się słyszeć hałas tłuczonego szkła, skwapliwie korzysta z możliwości wyjścia i idzie zobaczyć, co się stało. To Leni wpadła na pomysł wywołania K. i celowo rozbiła talerz. Dziewczyna prowadzi go do gabinetu adwokata, gdzie ofiaruje swą pomoc w procesie i wręcza klucz od mieszkania, aby mogli się spotykać. Po opuszczeniu domu Hulda przy samochodzie Józef zastaje czekającego na niego wuja, który wyrzuca mu, że ponad własny proces ceni sobie uciechy z Leni.
Nadchodzi zima, a sprawa K. nadal jest w tym samym, martwym punkcie. Józef spotyka się od czasu do czasu z Huldem (i z Leni), ale nie ma przekonania do jego sposobu działania. Adwokat zapewnia go, że już wkrótce proces ruszy do przodu, bo - choć Józef utrudnił mu zadanie zniechęcając do siebie dyrektora kancelarii, on, Huld, ma rozległa stosunki i orientuje się w zawiłościach hierarchii adwokackiej. Teraz pracuje nad pierwszym wnioskiem. Huld chwali się swoimi zawodowymi osiągnięciami, kompetencją i rozwodzi się nad sądowymi zasadami postępowania, które opierają się na utrzymywaniu tajemnicy oraz na przekonaniu oskarżonego, że jest zdany wyłącznie na siebie. Wywody adwokata nie są dla Józefa przekonywające. Postanawia sam złożyć podanie do sądu. Nie wie jednak, jak je sformułować. Jego zmęczenie i poczucie osamotnienia pogłębiają się. W pracy wciąż myśli o procesie, co powoduje zaniedbywanie obowiązków. Widzi to i wykorzystuje rywalizujący z nim wicedyrektor. Pewnego dnia K. odprawia z niczym fabrykanta, który przyszedł podpisać kontrakt. Widząc to, zastępca dyrektora zaprasza klienta do siebie i finalizuje interes. Przed wejściem fabrykant zachodzi do Józefa i udziela mu rad w sprawie jego procesu. K. zaskoczony, przyjmuje list polecający do Titorellego, etatowego malarza. Jest tak zajęty procesem, że nie może już w ogóle zająć się swymi obowiązkami. Wicedyrektor przyjmuje odprawianych przez K. interesantów i, udając, iż szuka jakiejś umowy, panoszy się w jego gabinecie. K. widzi, że swoim zachowaniem podważa swą pozycję w banku, ale nie potrafi oderwać się od myśli o procesie. Postanawia niezwłocznie udać się do Titorellego. Znajduje go w małym pokoju na strychu domu w peryferyjnej dzielnicy. Po przeczytaniu listu od fabrykanta, malarz wyjaśnia K., że zajęcie sądowego portrecisty odziedziczył po ojcu. W czasie całej rozmowy za drzwiami chichoczą i robią dwuznaczne uwagi kilkunastoletnie dziewczynki.
Zaduch panujący w pomieszczeniu osłabił K. Za radą gospodarza siada na za-walonym pościelą łóżku. Malarz wyjaśnia mu mechanizmy działania sądu, w któ-rych jeden paradoks opiera się na drugim: sąd nie uznaje żadnych argumentów, a jednocześnie niewinny nie potrzebuje żadnej pomocy, decyzje w sprawie wyroków nie są znane nawet sędziom, a opowieści o nich nabierają cech legendy. Istnieją trzy rodzaje uwolnienia: prawdziwe, pozorne i przewleczone. Pozorne uwolnienie mógłby K. otrzymać, jeśli on, Titorelli, napisze oświadczenie potwierdzające jego niewinność oraz zbierze od sędziów podpisy pod tym oświadczeniem. Ujemną stroną takiego rozwiązania jest to, że K. powinien się spodziewać ponownego aresztowania za jakiś czas. Natomiast przeciągnięcie procesu zatrzyma go w stadium początko-wym, ale wówczas oskarżony musi stale być w kontakcie z sądem, gdyż nie zwalnia go to z przesłuchań. Obydwa sposoby zapobiegają skazaniu, ale równocześnie uniemożliwiają prawdziwe uwolnienie. Oszołomiony K. na nic się nie decyduje. Malarz wciska mu kilka swych obrazów, których tematem jest ten sam pejzaż, po czym wypuszcza go drugimi, zastawionymi łóżkiem drzwiami. Okazuje się, że za nimi znajdują się kancelarie sądowe zupełnie podobne do tych, które zwiedził Józef. Według zapewnień malarza kryje je w sobie prawie każdy dom.
Zirytowany brakiem rezultatów K. postanawia odebrać Huldowi pełnomocnictwo w jego sprawie. Z tą myślą wchodzi do mieszkania adwokata. Zastaje w nim małego człowieczka z długą brodą, który przedstawia się jako kupiec Błock. Jest długoletnim klientem Hulda. Aby całkowicie panować nad trwającym już pięć lat procesem, kupiec wynajął także kilku innych adwokatów, a sam ograniczył swoje zajęcia. Nie będąc łaskawie traktowanym przez Hulda, Błock niemal zamieszkał u niego, by nie przegapić momentu, który może zaważyć na całej sprawie.
Leni gotuje zupę dla Hulda. Przerywa, gdy K. zwierza się z zamiaru, z którym przyszedł. Przy pomocy kupca próbuje uniemożliwić mu wejście do pokoju adwokata. Józef dostaje się tam jednak i oznajmia Huldowi swoje postanowienie. Zdziwiony obrońca każe mu się poważnie zastanowić. Aby skruszyć stanowczość K. i pokazać mu, na jak wyjątkowych prawach jest traktowany, przywołuje Błocka, po czym nie zwraca na niego najmniejszej uwagi. Kupiec próbuje zyskać przychylność adwokata czołganiem się u jego stóp i całowaniem go po rękach. Zdegustowany K. słucha z jakim niewolniczym oddaniem Błock przyjmuje każde słowo adwokata, który protekcjonalnie wychwala gorliwość oskarżonego.
Pozycja Józefa w banku stawała się coraz słabsza. Większość jego obowiązków przejął wicedyrektor. Coraz częściej wysyłano go do miasta w jakichś mniej ważnych sprawach. Pewnego dnia dostaje polecenie oprowadzenia po mieście i pokazania zabytków jakiemuś włoskiemu klientowi banku. Po rozmowie z Włochem K. orientuje się, że z jego znajomości włoskiego niewiele pozostało. Przed wyjściem na umówione spotkanie o dziesiątej w katedrze powtarza więc zwroty, które mogą być mu potrzebne. W kościele zjawia się punktualnie, choć nie czuje się dobrze z powodu przeziębienia. W oczekiwaniu na gościa ogląda album z zabytkami, a później, rozpraszając mrok kieszonkową latarką, obrazy wiszące na ścianach świątyni. W pewnym momencie spostrzega sługę kościelnego, który wyraźnie na niego kiwa. Zaintrygowany K. idzie za nim, aż do momentu, gdy zauważa stojącego przy bocznej ambonie księdza. Duchowny wbiega na nią i donośnym głosem zwraca się wprost do Józefa, który rezygnuje z zamiaru opuszczenia katedry i podchodzi do ambony. Jest ona tak mała, że ksiądz musi się z niej wychylać. Okazuje się, iż pełni on obowiązki kapelana więziennego. Oznajmia, że sprawy K. nie stoją dobrze: sąd uważa go za winnego. Najprawdopodobniej proces zakończy się niepomyślnie. Józef prosi, aby kapelan zszedł na dół. Ten czyni to i opowiada przypowieść o pewnym chłopie, który przez całe życie pragnął wejść do budynku sądu, ale bronił mu tego odźwierny. Chłop korzył się przed tym zdyscyplinowanym pracownikiem, ale nie przynosiło to żadnego rezultatu. Dopiero w chwili śmierci oczekujący dowiedział się, że tymi drzwiami mógł wejść tylko on. Odźwierny wypełniał swoje obowiązki, które były dla niego najważniejsze, a chłop zadysponował swoim życiem zgodnie z własną wolą - wybrał wyczekiwanie przed bramą. K. zrozumiał, że przed przeznaczeniem nie ma ucieczki. Na pożegnanie ksiądz wyjaśnił, że on także przynależy do sądu.
Dnia poprzedzającego trzydzieste pierwsze urodziny Józefa zjawiają się u niego dwaj mężczyźni. Ubrani na czarno, bladzi i grubi, wyglądają na aktorów. Rozbawiony początkowo K. zapytał, z jakiego teatru ich przysłano. Kiedy jednak wyszedł z nimi z domu, a oni chwycili go pod ręce i prowadzili tak, jakby był chory, dociera do niego, kim są naprawdę. Próbuje się opierać, ale ulega ich sile. Kiedy dostrzega na ulicy pannę Bürstner, postanawia zachować do końca godność i spokój. Teraz sam kieruje marszem i nie chce zatrzymać się przed patrzącym na nich podejrzliwie policjantem. Funkcjonariusz długo patrzy za oddalającą się grupą. Towarzysze Józefa w czasie drogi milczą. Po pewnym czasie zatrzymują się w opustoszałym kamieniołomie za miastem. Józef K. ma już pełną świadomość, że nadchodzą jego ostatnie chwile. Jest zadowolony ze swej obecnej postawy - nikt nie będzie mógł powiedzieć, że na początku chciał zakończyć swój proces, a na końcu zachowywał się tak, jakby miał ochotę rozpocząć go na nowo.
Oprawcy rozpoczynają przygotowania do egzekucji. Rozbierają K. i sadzają go tak, by głowa wystawała mu ponad wielki głaz. Józef nie okazuje strachu. Siedzi bez ruchu i przygląda się spokojnie poczynaniom mężczyzn. Jeden z nich wyjmuje z pochwy bardzo długi nóż, jakiego używają rzeźnicy. W pewnym momencie w budynku stojącym przy kamieniołomie otwiera się okno, przez które wygląda jakiś człowiek. Józef patrzy w jego stronę i zastanawia się, czy lituje się on teraz nad nim i kim w ogóle może być ów człowiek.
Józef K. nie chce umierać, ale jednocześnie ma poczucie niemożności oparcia się swemu przeznaczeniu. Nie rozumie tylko, z jakiego powodu ma ponieść śmierć. Nie wie, kto jest jego oskarżycielem i dlaczego mu się nie ujawnił. Kaci, przystępując do wykonaniu wyroku, przerywają te rozmyślania. Jeden łapie go za gardło, a drugi wbija mu nóż aż po trzonek w serce. Resztką uchodzącej z niego świadomości Józef K. formułuje myśl, że umiera jak pies.
Teksty dostarczyło Wydawnictwo GREG. © Copyright by Wydawnictwo GREG
Autorzy opracowań: B. Wojnar, B. Włodarczyk, A Sabak, D. Stopka, A Szostak, D. Pietrzyk, A. Popławska, E. Seweryn, M. Zagnińska, J. Paciorek, E. Lis, M. D. Wyrwińska, A Jaszczuk, A Barszcz, A. Żmuda, K. Stypinska, A Radek, J. Fuerst, C. Hadam, I. Kubowia-Bień, M. Dubiel, J. Pabian, M. Lewcun, B. Matoga, A. Nawrot, S. Jaszczuk, A Krzyżek, J. Zastawny, K. Surówka, E. Nowak, P. Czerwiński, G. Matachowska, B. Więsek, Z. Daszczyńska, R. Całka
Zgodnie z regulaminem serwisu www.opracowania.pl, rozpowszechnianie niniejszego materiału w wersji oryginalnej albo w postaci opracowania, utrwalanie lub kopiowanie materiału w celu rozpowszechnienia w szczególności zamieszczanie na innym serwerze, przekazywanie drogą elektroniczną i wykorzystywanie materiału w inny sposób niż dla celów własnej edukacji bez zgody autora jest niedozwolone.