Rodzaj literacki: epika
Gatunek literacki: literatura faktu
Zdążyć przed Panem Bogiem jest zapisem, trwających prawie trzy miesiące, rozmów, jakie pisarka przeprowadziła z lekarzem, Markiem Edelmanem, jedynym ocalałym przywódcą powstania warszawskiego w getcie, jednym z zastępców Mordechaja Anielewicza, głównego komendanta Żydowskiej Organizacji Bojowej. Książka drukowana była pierwotnie w „Odrze” (1976), a następnie opublikowana została w wydaniu książkowym w 1977 roku.
W utworze wyodrębnić można dwa plany czasowe. Pierwszy obejmuje wydarzenia związane z wybuchem, przebiegiem i stłumieniem powstania w getcie warszawskim, które rozpoczęło się 19 kwietnia 1943 roku atakiem Niemców na tereny zamieszkane przez Żydów. Po kilkudniowych walkach ulicznych (19-24 IV) Żydzi przez jakiś czas bronili się w domach i bunkrach (24 IV-10 V), ocalałe grupki walczących przetrwały w ruinach getta do połowy lipca. W swoich wspomnieniach Edelman sięga także pamięcią do czasów wcześniejszych, czyli do przeprowadzonej przez Niemców akcji eksterminacji Żydów, trwającej od 22 lipca do 8 września 1942 roku. Pracując jako goniec szpitalny, Edelman stał przy bramie i wyprowadzał chorych na Umschlagplatz, skąd transportowano Żydów do Treblinki.
Druga płaszczyzna czasowa obejmuje lata powojenne, kiedy to Edelman pracował jako asystent Profesora, kardiochirurga zajmującego się ratowaniem ludzi ciężko chorych na serce.
Tytuł utworu Zdążyć przed Panem Bogiem określa funkcję, jaką Edelman przypisuje zawodowi lekarza. Zadaniem medycyny jest ratowanie ludzkiego życia, przedłużanie egzystencji człowieka, ubieganie Pana Boga. Sens swojej pracy wyraża bohater w słowach: „Pan Bóg już chce zgasić świeczkę, a ja muszę szybko osłonić płomień, wykorzystując Jego chwilową nieuwagę. Niech się pali choć trochę dłużej, niż On by sobie życzył”. Ten swoisty wyścig z Bogiem jest przedłużeniem roli jaką Edelman pełnił na Umschlagplatzu. Tam też próbował ratować ludzkie istnienie, ale jednocześnie był bezsilnym świadkiem przemarszu czterystu tysięcy Żydów, idących na śmierć. Jako lekarz, mając do dyspozycji swoją wiedzę i skomplikowaną aparaturę, mógł przedłużać ludzkie życie, lub w najgorszym razie zapewnić swoim pacjentom godną śmierć, jaka nie mogła stać się udziałem wywożonych do Treblinki i umierających w getcie.
Marek Edelman - rozmówca Hanny Krall, w czasie II wojny światowej pracował jako goniec szpitalny. Na zlecenie Żydowskiej Organizacji Bojowej ratował działaczy spiskowych z tłumu ludzi prowadzonych do transportu jadącego do Treblinki. Uczestnik powstania w getcie warszawskim, był jednym z zastępców głównego komendanta. Po wojnie ukończył studia medyczne i został kardiochirurgiem, początkowo asystentem Profesora, którego namawiał do przeprowadzenia trudnych operacji, a następnie samodzielnym chirurgiem.
Profesor - w czasie wojny był chirurgiem w Radomiu, w szpitalu św. Kazimierza, po wojnie przeprowadza trudne operacje serca.
Mordechaj Anielewicz - główny przywódca powstania w getcie żydowskim, jego postać w opowiadaniu Edelmana uległa swoistej demitologizacji.
Elżbieta Chętkowska, Aga Żuchowska, doc. Zofia Wróblówna - lekarki, współpracownice Profesora.
Celina, Antek, doktor Teodozja Goliborska, Jerzy Winkler, Luba Blumowa - nauczycielka, Pola Lifszyc Hellerowa - lekarz naczelny szpitala w getcie, Blum, Abraham Gepner, Michał Klepfisz - mieszkańcy getta warszawskiego, uczestnicy walk wspominani przez Edelmana.
„Wacław” - mecenas Woliński, „Słoniniarz” - Henryk Grabowski, „Szyna” - docent Zbigniew Lewandowski - członkowie Armii Krajowej, bezinteresownie udzielający pomocy powstańcom w getcie warszawskim.
Pani Bubnerowa, pan Rudny, inżynier Wilczkowski - pacjenci Profesora i Edelmana, którzy przeżyli ciężkie operacje serca.
Początek książki to pierwszy wywiad z Edelmanem na temat powstania w getcie - jego wybuchu. Edelman charakteryzuje Anielewicza, swojego kolegę i jednocześnie komendanta powstania, a także wspomina o jego śmierci - zbiorowym samobójstwie osiemdziesięciu Żydów 8 maja 1943 roku, na które zdecydowały się osoby związane ze sztabem powstańczym w obliczu nieuniknionej klęski. Edelman wraca też do 1942 roku, kiedy to - jako pracownik szpitala w getcie - był świadkiem wywiezienia do Treblinki czterystu tysięcy Żydów, którzy zostali tam wymordowani. To wstrząsające przeżycie kilkakrotnie powraca w jego wspomnieniach. Mimo powoływania się na tragiczne fakty, Edelman opowiada o nich w sposób zwykły, zwraca uwagę na drobiazgi, które odbierają im wielkość. Ten wywiad z Edelmanem został przyjęty z oburzeniem. Zarzucano mu, że wszystko odarł z wielkości, że pozbawił Anielewicza cech bohatera. Mimo tego Edelman przedstawił fakty w najbardziej autentyczny sposób, wysuwając na plan pierwszy jako przyczynę wybuchu powstania poniżenie i głód, które panowały w getcie (głód umożliwiał przeprowadzenie badań klinicznych nad przebiegiem choroby głodowej, których wyniki Krall ukazuje w książce).
W dalszej części reportażu autorka przedstawia pracę Edelmana jako lekarza - już po wojnie. Edelman znów usuwa się w cień, opisując przede wszystkim operacje na sercu dokonane przez słynnego Profesora, chirurga. Jego rolą było zachęcanie Profesora do podjęcia tych ryzykownych operacji, ponieważ uważał, że w każdym wypadku trzeba walczyć ze śmiercią, nawet narażając się na niepowodzenie. Jako podstawę tej upartej walki o życie każdego pacjenta (choćby stan jego był beznadziejny) Edelman ukazuje swoją bezradność z czasów wojennych - wtedy nie mógł nic zrobić, będąc świadkiem poniżenia i śmierci. Tę bezradność uważa też za przyczynę powstania, które miało udowodnić, że nawet w sytuacji nieuniknionej klęski można przynajmniej wyrazić wobec niej sprzeciw. Edelman mówi też o przebiegu powstania, o niektórych jego epizodach, oddaje atmosferę niepokoju wobec zbliżającej się klęski, opisuje poczucie osaczenia w chwili, gdy Niemcy zaczęli wzniecać pożary w getcie. Przedstawia także determinację bardzo słabo uzbrojonych obrońców getta, rozpacz grupy Anielewicza, decydującej się na samobójstwo i swoją własną bezradność, gdy musiał wydawać rozkazy zgłaszającym się do niego osobom, nie mając cech przywódcy. Edelman ze swoją grupą opuścił ruiny getta kanałami 10 maja 1943 roku dzięki pomocy członków Polskiej Partii Robotniczej i Armii Krajowej, która dostarczała powstańcom broń. Krall wspomina kilka osób należących do Armii Krajowej, które pomagały Żydom - dawały im schronienie w swoich domach, organizowały ucieczki, kontaktowały z dowództwem AK. Byli to m.in.: „Wacław” - mecenas Woliński, Heniek „Słoniniarz” Grabowski, „Szyna” - docent Zbigniew Lewandowski (nazwy pisane w cudzysłowie to pseudonimy wymienionych osób). Pomoc udzielaną przez nich Żydom traktuje się jako rzecz naturalną i oczywistą.
Porządkując fakty, dając zwięzły rys historyczny wydarzeń, do których odwoływał się Edelman, Krall na samym końcu raz jeszcze nawiązuje do pracy Edelmana - lekarza, która jako ratowanie życia ma być przeciwwagą dla zbrodni.
Marek Edelman jest jednym z nielicznych świadków czasów zagłady narodu żydowskiego. W odróżnieniu od stereotypowych relacji, opisujących czasy II wojny światowej, jego opowieść jest rzeczowa, zwięzła, pozbawiona patosu i tendencji do mitologizowania rzeczywistości. Jego pamięć o powstaniu w getcie eliminuje legendy. Edelman nie nadaje wydarzeniom znaczeń metaforycznych. W maju, kiedy zgasła nadzieja powstańców na pomoc z zewnątrz - wspomina Edelman - Jurek Winkler, mając świadomość nieuchronności śmierci, zastrzelił siebie i swoją dziewczynę, dając tym samym hasło do masowego samobójstwa. Osiemdziesiąt osób ogarniętych paniką odebrało sobie życie. Edelman postrzega to zjawisko w kategoriach zbiorowej histerii, której skutki historia z czasem mitologizuje. „Tak właśnie powinno się stać” - powiedziano nam potem. „Zginął naród, zginęli jego żołnierze. Symboliczna śmierć” ironicznie zauważa Edelman i zaraz dodaje „nie poświęca się życia dla symboli”. Ostatni żyjący przywódca powstania, który z fotograficzną dokładnością pamięta tamte wydarzenia, buntuje się przeciwko próbom zamieniania historii w legendę. Zdaje sobie sprawę, że mit i symbol potrzebne są świadomości narodowej, ale jednocześnie fałszują prawdę. I dlatego staje po stronie faktów, często niewygodnych i wręcz odrażających czy banalnych. Opisując pomnik postawiony po II wojnie światowej powstańcom z getta warszawskiego, Edelman ironicznie obnaża fałszywą tendencję do poetyzacji i uwznioślania walczących: „Żaden z nich nigdy tak nie wyglądał, nie mieli karabinów, ładownic ani map, poza tym byli czarni i brudni, ale na pomniku jest tak, jak pewnie być powinno. Na pomniku jest jasno i pięknie”.
W świadomości narodowej pamięć o bohaterskich czynach podlega modyfikacji i kształtuje wizje na podobieństwo mitycznych, literackich obrazów. Strach, brud, nędza człowiecza, słabość nie przystają do zbiorowych wyobrażeń o bohaterach, dlatego w procesie mitologizacji te aspekty zostają wyeliminowane. Edelman nie chce, aby on sam i jego towarzysze walki zamienili się w spiżowe postaci, wspaniałe, piękne, ale nierzeczywiste, a przez to nieludzkie. Odarta z patosu relacja Edelmana wzbudziła niechęć i wywołała protesty wielu ludzi. Prawie wszystkich oburzyła wypowiedź doktora, dotycząca głównego komendanta powstania, Mordechaja Anielewicza. Wspominając jego postać Edelman opisuje biedę, jaka panowała w rodzinnym domu Anielewicza. Jego matka, aby utrzymać rodzinę, sprzedawała ryby na placu, a Mordechaj malował ich skrzela na czerwono, by wyglądały jak świeże. Wybór Anielewicza na komendanta Edelman kwituje słowami: „Bardzo chciał nim być, więc go wybraliśmy”. W relacji doktora postać dowódcy ukazuje swoje ludzkie, chwilami śmieszne oblicze. Anielewicz, dziecinny, wiecznie głodny, malujący skrzela ryb, nie przystaje do wyobrażeń ludzi o heroicznym przywódcy powstania.
Edelman jest świadkiem bardzo niewygodnym, ponieważ dokładnie pamięta fakty. Kiedy po wyjściu z getta Edelman, jako jeden z nielicznych ocalałych, stanął przed komisją partii politycznych, składając raport o powstaniu, zauważył, że w ciągu dwudziestu dni można było zabić więcej ludzi. Stwierdzenie to wywołało szok i oburzenie członków komisji. Rzeczowa relacja powstańca nie pasowała do stereotypowego wyobrażenia o tragedii. „Więc on się od razu nie nadawał do mówienia, bo nie umiał krzyczeć. Nie nadawał się też na bohatera, bo nie było w nim patosu. Co za prawdziwy pech. Ten jedyny, który przeżył, nie nadaje się na bohatera.” Ta ironiczna refleksja doktora, którą Krall przytacza w mowie pozornie zależnej, wskazuje na tęsknotę tych, którzy przeżyli do legendy, fałszującej rzeczywistość i zamieniającej ją w pomnik piękny estetycznie i etycznie. Edelman ma tego świadomość, wie, że „historia powstaje po drugiej stronie murów. Tam gdzie pisze się raporty, wysyła w świat meldunki radiowe i żąda od świata pomocy”. W pamięci pokoleń zostają tylko zachowane przez narodową mitologię postaci, takie jak Korczak, o innych, którzy również poświęcali życie, nie pamięta nikt. „A Pola Lifszyc - która poszła ze swoją matką? Kto wie o Poli Lifszyc?” - zadaje dramatyczne pytanie Edelman.
Bohater książki Hanny Krall buntuje się przeciwko legendzie, która odpowiada ludzkim wyobrażeniom o rzeczywistości, ale jednocześnie rozumie tęsknotę człowieka do mitu. Zbyt dobrze jednak pamięta jak było naprawdę i dlatego nie potrafi ukryć swojej wiedzy. Opowiadając o prostytutkach mieszkających w getcie, na pytanie reporterki, czy wypada o tym pisać, odpowiada: „Nie wiem. Pewnie nie. W getcie powinni być męczennicy i Joanny d‘Arc, prawda?” Można próbować fałszować rzeczywistość, tworzyć literackie wyobrażenia na jej temat, ale to nie zmienia prawdy i faktów, które miały miejsce.
Osamotniony ze swoją prawdą Edelman, atakowany przez innych, godzi się w końcu na istnienie legendy. Opisując pobyt Jurka Winklera na gestapo zaznacza, wbrew opinii innych, że powstaniec wytrzymał tydzień a nie miesiąc tortur. Wie, że relacje innych są pragnieniem uwznioślenia własnego życia i czynów, chęcią nadania rzeczywistości wymiaru heroicznego: „nam wszystkim bardzo zależy na tym, by Jurek Winkler jak najdłużej wytrzymał tortury na gestapo”. Edelman dochodzi do wniosku, że w zasadzie jest mu już wszystko jedno: „No dobrze - mówi - Antek chce, żeby nas było pięciuset, literat S. chce, żeby ryby farbowała matka, wy chcecie, żeby siedział miesiąc. Więc niech będzie miesiąc, przecież to już nie ma żadnego znaczenia”. Doktor wie, że w taki sposób powstają legendy i nie ma praktycznie możliwości, aby z nimi walczyć, gdyż ludzie zawsze chętniej, mimo faktów, będą wierzyć w mit niż w prawdę.
Prawda bywa bowiem zazwyczaj niewygodna, banalna i pospolita, legenda zaś odzwierciedla nasze wyobrażenia, marzenia i tęsknoty.
Edelman mówi o czasach zagłady bez zakłopotania, zna prawa, które wtedy panowały i prawdziwe motywy ludzkiego postępowania. Opisując niejednoznacznie moralny wypadek strzelania powstańców do niemieckich wysłanników, proponujących zawieszenie broni, doktor nie czuje wyrzutów sumienia, że naruszył wojenne zasady fair play. Hanna Krall relacjonuje: „Mówi, że nie odczuwał zakłopotania, ponieważ ci Niemcy to byli dokładnie ci sami, co wywieźli już do Treblinki czterysta tysięcy ludzi, tyle tylko, że przyczepili sobie białe kokardy...”. Odzierając z mitów i legendy pamięć o walkach w getcie warszawskim, demitologizując postaci swoich towarzyszy i bez skrępowania ukazując motywy działania i reguły panujące w tamtych czasach, bohater książki Hanny Krall tłumaczy wybuch powstania instynktem obrony i możliwością wyboru rodzaju śmierci: „Ważne było przecież, że się strzela... Ludzie zawsze uważali, że strzelanie jest największym bohaterstwem. No to żeśmy strzelali”. Powstanie miało być także formą moralnego sprzeciwu wobec hitlerowskiej próby wyniszczenia całego narodu, sygnałem dla świata, próbą nagłośnienia cierpień i śmierci tysiąca niewinnych ofiar: „My wiedzieliśmy, że trzeba umierać publicznie, na oczach świata”.
W relacji Edelmana rzeczywistość ukazuje swoje prawdziwe, często pozbawione patosu oblicze. Bohater Zdążyć przed Panem Bogiem jest świadkiem wiarygodnym, ale jednocześnie niewygodnym, gdyż jego pamięć o powstaniu nie przystaje do stereotypowych wyobrażeń o tragedii, bohaterstwie, walce o wolność. Krall pokazuje jak świadomość ludzka mitologizuje historię oraz swoich bohaterów i zdecydowanie odrzuca zbyt banalną czy mało heroiczną prawdę historyczną. Postawa Edelmana zostaje odebrana przez innych jako wyraz cynizmu i przejaw tendencji do degradowania świętości. A przecież Edelman nie jest cyniczny i pozbawiony uczuć. Jego jedyną „winą” jest to, że dokładnie pamięta przebieg wydarzeń. Szczerość Edelmana, będąca zagrożeniem dla procesu mitologizacji, stanowi dowód na to, że społeczna pamięć o historii zdeterminowana jest ludzką tęsknotą do tworzenia legend.
Jednym z dominujących motywów relacji Edelmana, dotyczącej eksterminacji Żydów, jest śmierć. Edelman zestawia banał i nędzę śmierci z mitotwórczą legendą, usiłowaniem przekształcenia rzeczywistości czasów II wojny światowej w estetyczny i piękny pomnik. Sytuacja ludzi masowo wywożonych do Treblinki z Umschlagplatzu i walczących w getcie warszawskim, według autora, w zasadzie pozbawiona była dramatyzmu. Dramat, zauważa Edelman, jest wtedy, kiedy możliwy jest wybór. Perspektywa niechybnej śmierci uniemożliwia człowiekowi podjęcie jakiejkolwiek decyzji, poza decyzją o sposobie umierania: „(...) właściwie nic nie mogło się zdarzyć. Nic większego niż śmierć, zawsze chodziło przecież o śmierć, nigdy o życie (...) tam wszystko było z góry przesądzone”.
Stojąc jako goniec szpitalny przy bramie Umschlagplatzu, Edelman miał za zadanie wyprowadzać z tłumu osoby działające w podziemiu. Jako świadek pochodu czterystu tysięcy ludzi na śmierć, uratował tylko niewielu z nich. Przedłużył im życie, dzięki czemu niektórym dane było jeszcze przeżyć miłość czy doznać innych przeżyć. W czasach likwidacji getta jego mieszkańcy mogli zginąć zagazowani w Treblince, umrzeć na barykadach lub skonać z głodu. Dlatego wybór rodzaju śmierci był jedyną decyzją, jaka dana była nielicznym. Edelman opisuje przypadek lekarki, która uśmierciła przeznaczone do wywózki dzieci własnym cyjankiem. Jej czyn dla Edelmana nie jest jednoznaczny z morderstwem, ale stanowi najwyższą formę poświęcenia. „Przecież ona uratowała je od komory gazowej - tłumaczy Hannie Krall - to było nadzwyczajne, ludzie uważali ją za bohaterkę”. W czasach, kiedy człowiek traktowany był jak przedmiot i pozbawiony został nawet godności umierania czyn lekarki traktowano jako bohaterstwo. Uśmiercając dzieci własną trucizną, kobieta umożliwiała im spokojną śmierć, sama pozbawiając się takiej możliwości. Edelman przywołuje także przykład chłopca, który zmarł po transfuzji krwi przetoczonej z żył doktora. Ojciec chłopca miał do Edelmana pretensje, w pewien sposób winił go za śmierć syna, ale kiedy zaczęła się akcja, podziękował doktorowi: „Dzięki tobie mój syn zmarł w domu, jak człowiek. Jestem ci wdzięczny”.
Odpowiadając na pytanie o przyczyny powstania Edelman jako jeden z powodów wymienia pragnienie estetycznej śmierci oraz możliwość wyboru sposobu umierania: „Chodziło przecież o to, żeby się nie dać zarżnąć, kiedy po nas z kolei przyszli”. Tęsknota za pięknym, heroicznym umieraniem znalazła swój wyraz w powojennej legendzie. W programie telewizyjnym poświęconym Krystynie Krahelskiej, poetce i modelce pozującej do pomnika Nike, jakaś pani wspomina śmierć Krahelskiej w powstaniu warszawskim na tle słoneczników. Edelman ironicznie dystansuje się do mitu estetycznej śmierci: „Cóż to za piękne życie i piękna śmierć. (...) Tylko tak należy umierać. Ale tak żyją i umierają piękni i jaśni ludzie. Czarni i brzydcy umierają nieefektownie. W strachu i ciemności”. Ze śmiercią Krahelskiej doktor kontrastuje śmierć z głodu. Opisuje wycieńczonych ludzi, którzy wygrzebywali resztki jedzenia ze śmietników, a nawet, jak Ryfka Urman, zjadali trupy swoich dzieci. „Śmierć z głodu jest równie nieestetyczna jak życie” - zauważa bohater książki Hanny Krall i przywołuje fragmenty pracy naukowej analizującej mechanizm głodowej śmierci na przykładzie sytuacji mieszkańców getta. Lekarze prowadzący badania nie zakończyli ich, gdyż zaczęła się likwidacja getta i „uległ zniszczeniu surowiec naukowy - materiał ludzki”. Sami zaś lekarze, relacjonuje Edelman, również zginęli. Szczegółowa, rzeczowa relacja naukowa opisująca głodową śmierć jest przerażająca w swojej beznamiętności. Skontrastowana z legendą Krahelskiej, odziera ludzkie umieranie z całego patosu i heroizmu. Lekarz koncentruje się na naturalistycznym opisie reakcji fizjologicznych. Edelman walczy z mitem, że śmierć z bronią w ręku jest lepsza od śmierci głodowej i zagazowania: „(...) Śmierć w komorze gazowej nie jest gorsza od śmierci w walce, na odwrót (...) jest trudniejsza, o ileż łatwiej ginie się strzelając, o ileż łatwiej było umierać im niż matce Poli Lifszyc”. Jednocześnie doktor zdaje sobie sprawę, że ta heroiczna w swej formie i spektakularna śmierć na barykadach była konieczna, aby pokazać światu prawdę o getcie warszawskim: „My wiedzieliśmy, że trzeba umierać publicznie, na oczach świata”.
Życie człowieka w getcie nie było wiele warte. Za pieniądze, które płaciło się za ukrywanie Żydów po aryjskiej stronie, można było kupić dwa rewolwery, niezbędne dla walczących. Ocalenie życia było zazwyczaj przypadkowe. Opowiadając o śmierci współtowarzyszy, Edelman mówi bardzo rzeczowo, bez patosu i emocji, wie bowiem, iż śmierć w getcie była czymś normalnym, a przeżycie wyjątkowym przypadkiem. Hanna Krall komentuje to słowami: „Wszystkie historie o ludziach, które opowiadasz - prawie wszystkie - kończą się śmiercią”. „Tak?” - zastanawia się Edelman i tłumaczy - Bo to są tamte historie”. Edelman nie ma poczucia winy, że przeżył, ale mimo to stara się tłumaczyć i swoje życie usprawiedliwia przypadkiem. W pamięci doktora śmierć z czasów II wojny światowej pozbawiona była patosu i widowiskowego heroizmu. Jeśli niektórzy tak umierali, działo się to zazwyczaj przypadkiem, dopiero historia nadała tym śmierciom wymiar symbolu oraz mitu, wartościując różne rodzaje śmierci i gloryfikując wybranych bohaterów, spełniających społeczne zapotrzebowanie na legendę.
Drugą integralną płaszczyzną w biografii bohatera, jaką Hanna Krall prezentuje w swojej książce, jest jego zaangażowanie w pracę lekarza. Rozmowa przeprowadzona została w czasach powojennych, kiedy Edelman był już znanym kardiochirurgiem. Swoje zainteresowanie medycyną doktor tłumaczy wcześniejszymi doświadczeniami wojennymi. W pewnym momencie studiów medycznych Edelman pojął, że jako lekarz może ratować ludzkie życie. Jego zadanie jest podobne do tego, które spełniał na Umschlagplatzu. Tam też ratował ludzi, idących na śmierć. Będąc lekarzem, Edelman może ubiegać Pana Boga, wykorzystując „Jego chwilową nieuwagę”, żeby uratować czyjeś istnienie. Tym, którym nie jest w stanie już pomóc, ma szansę zapewnić komfortową, godną śmierć, „żeby nie wiedzieli, nie cierpieli, nie bali się, (...) nie poniżali, (...) żeby nie zamienili się w tamtych (...) z trzeciego piętra na Umschlagplatzu”. Operując ciężkie przypadki chorób serca, Edelman ma większą możliwość przedłużenia swoim pacjentom życia niż wtedy, gdy stał przy bramie szpitala, skąd wywożono Żydów do Treblinki.
Kontrastując ze sobą opowiadane historie dotyczące czasów II wojny światowej i lat powojennych, doktor w rozmowie z Hanną Krall zauważa: „Te, które ci opowiadam o pacjentach, kończą się przecież życiem”. Ratowanie istnienia ludzkiego jest dla Edelmana możliwością oferowania swoim pacjentom przeżyć, których wcześniej nie zdążyli doświadczyć. Kilka lat życia jest szansą na miłość, założenie rodziny, poznanie samego siebie i innych ludzi. W getcie, gdzie mieszkańcy nie mieli wyboru, podejmowanie decyzji było dla doktora łatwiejsze, teraz, kiedy chodzi o życie, Edelman, jak sam przyznaje, znacznie bardziej się denerwuje. Ale za każdym razem decyduje się podjąć ryzyko, gdyż wie, że tylko w ten sposób może ratować ludzkie życie.
W swojej relacji Edelman w zasadzie ogranicza się do okresu, w którym asystował Profesorowi przy operacjach serca i zachęcał go do zajmowania się ciężkimi przypadkami. Pacjenci, których życie dzięki determinacji Edelmana i pracy Profesora zostało wbrew wszelkiej logice uratowane, zyskali nową szansę. Pani Bubnerowa, inżynier Wilczkowski i pan Rudny uniknęli śmierci i nauczyli się jak żyć, by po raz kolejny nie dostać zawału. Edelman, ukazując swoją pracę jako wyścig z Bogiem, nierówny, ale czasem możliwy do wygrania, ma w pamięci wciąż tamtych czterysta tysięcy ludzi, którzy przeszli koło niego, idąc na śmierć. Sam przeżył kataklizm czasów, kiedy ludzkie życie nie miało dużej wartości. Wobec czterystu tysięcy zagazowanych Żydów uratowanie jednego istnienia może wydawać się mało ważne, ale Edelman nie stracił wiary w posłannictwo i sens swojej pracy. Po operacji, gdy chory wraca do zdrowia, doktor zaczyna się zastanawiać „jaka to jest proporcja: jeden do czterystu tysięcy 1: 400 000? Po prostu śmieszne”. Lecz świadomość Edelmana, że „każde życie stanowi dla każdego całe sto procent” przywraca wiarę doktora w celowość jego poczynań. Wie, że zawsze, za wszelką cenę, ponosząc każde ryzyko, należy ratować istnienie ludzkie. W kontekście relacji o eksterminacji Żydów w czasach II wojny światowej, powojenna praca doktora nabiera nowego, szerszego wymiaru. Bycie lekarzem w rozumieniu Edelmana nie jest takim samym zawodem jak inne, ale pewnego rodzaju posłannictwem, walką ze śmiercią, w której stawką jest indywidualne ludzkie istnienie. Czasy II wojny światowej naznaczone masowym ludobójstwem, degradujące człowieka, nie unicestwiły najwyższych, humanitarnych uczuć ludzkich i nie zanegowały wartości życia pojedynczego człowieka.
Książkę Hanny Krall trudno jest przypisać do określonego gatunku. Zdążyć przed Panem Bogiem to forma prozy reportażowej, w której konstrukcji dominującą rolę odgrywają dialogi i monologi bohaterów. Pisarka ogranicza do minimum komentarz odautorski, jedynie jej reakcje na słowa bohatera, czy krótkie dopowiedzenia wyrażają jej stosunek emocjonalny i intelektualny do przedstawianych treści. Krall dostosowuje się do zwięzłej, rzeczowej odartej z patosu relacji Edelmana.
Cała książka, pozbawiona w zasadzie komentarza, zbudowana jest z dialogów i monologów. Pisarka często stosuje mowę pozornie zależną, która, jak pisze, „oddaje świat bohatera, a jednocześnie pozwala stanąć w pewnej odległości, nie w dystansie”. Z trzymiesięcznej rozmowy autorka stworzyła skondensowaną formę literacką, zagęszczoną i pełną znaczeń, z której wszystkie zbędne elementy zostały wyeliminowane. Swoją twórczą metodę Krall określa słowami: „Zagęszczam. Z wielu zdań robię jedno. Dokładnie takie zdanie mogło nie paść, ale jest prawdziwsze od wypowiedzianego. To jest metoda przypominająca działanie wirówki”.
Temat powstania w warszawskim getcie przedstawiony został w Zdążyć przed Panem Bogiem w sposób wyjątkowy, do tej pory nie spotykany. Relacja pozbawiona patosu, krzyku, spokojna i rzeczowa odziera wydarzenia z legendy i mitu. Oszczędność artystycznych środków, ukazanie spraw ostatecznych przez pryzmat losów pojedynczych ludzi, wzmacnia siłę wyrazu reportażu.
Teksty dostarczyło Wydawnictwo GREG. © Copyright by Wydawnictwo GREG
Autorzy opracowań: B. Wojnar, B. Włodarczyk, A Sabak, D. Stopka, A Szostak, D. Pietrzyk, A. Popławska, E. Seweryn, M. Zagnińska, J. Paciorek, E. Lis, M. D. Wyrwińska, A Jaszczuk, A Barszcz, A. Żmuda, K. Stypinska, A Radek, J. Fuerst, C. Hadam, I. Kubowia-Bień, M. Dubiel, J. Pabian, M. Lewcun, B. Matoga, A. Nawrot, S. Jaszczuk, A Krzyżek, J. Zastawny, K. Surówka, E. Nowak, P. Czerwiński, G. Matachowska, B. Więsek, Z. Daszczyńska, R. Całka
Zgodnie z regulaminem serwisu www.opracowania.pl, rozpowszechnianie niniejszego materiału w wersji oryginalnej albo w postaci opracowania, utrwalanie lub kopiowanie materiału w celu rozpowszechnienia w szczególności zamieszczanie na innym serwerze, przekazywanie drogą elektroniczną i wykorzystywanie materiału w inny sposób niż dla celów własnej edukacji bez zgody autora jest niedozwolone.
Ciekawostki (0)
Zabłyśnij i pokaż wszystkim, że znasz interesujący szczegół, ciekawy fakt dotyczący tego tematu.