Powieść została wydana w Warszawie w 1937 roku (na karcie tytułowej pierwszego wydania jest rok 1938). Miała to być krótka odpowiedź na niepochlebne opinie krytyków, lecz rozrosła się w obszerne dzieło atakujące kulturę zamkniętą w systemy schematów. Tytuł powieści może oznaczać w bardzo dowolnym tłumaczeniu z języka angielskiego Klucz do trzydziestu drzwi (Thirty door key). Można również spróbować wywieść dziwaczny tytuł od epizodycznej postaci Fredyego Durkee’a z powieści Babbitt Sinclaira Lewisa (1885-1951). Gombrowicza jednak nigdzie nie próbuje wyjaśnić znaczenie tego słowa. I dzięki temu brak sensu staje się jego sensem.
Józio Kowalski - trzydziestolatek, pisarz mający za sobą debiut literacki. Nieżyczliwe przyjęcie twórczości bohatera wywołało w nim chęć powrotu do niedojrzałości. Pojawiający się nagle profesor Pimko porywa go do szkoły i poddaje procesowi „upupienia”, Traktowany przez otoczenie jak chłopiec, bohater zachowuje rolę obserwatora. Razi go wulgarny język „kolegów”. Później rozumie to jako sposób obrony przed „upupieniem”. Przeżywaną przez Józia udrękę szkolnych zajęć przypisać można złym wspomnieniom i niechęci do szkoły samego Gombrowicza. Józio nie potrafi przeciwstawić się silniejszej od niego osobowości Pimki. Także w domu Młodziaków spełnia rolę narzuconą mu przez profesora. Staje się staromodnym młodzieńcem zakochanym w nowoczesnej Zucie. Przez formę w której ukazał go Pimko, jest odbierany przez gospodarzy jako „stary malutki”. Dlatego nie może zdobyć sympatii Zuty i jej rodziców. Postanawia więc wyzwolić się niszcząc formę Młodziaków. Podgląda, siąka nosem, bełta w kompocie, wrzuca okaleczoną muchę do pantofla, wreszcie intryguje. Udaje mu się obnażyć nieautentyczność Młodziaków i zmusić ich do wyjścia z formy. W trzeciej części Józio staje się „upupionym” siostrzeńcem. Także i w tej roli czuje się źle. Po wywołanym postępowaniem Miętusa buncie chłopów, ucieka z Bolimowa. Sytuacja zmusza go do przyjęcia kolejnej roli. Wcale tego nie pragnąc, staje się zakochanym porywaczem. Józio walcząc z formą, przegrał walkę. Nie potrafił ostatecznie wyzwolić się z konwencji. Stąd w ostatniej scenie na niebie ukazuje się monstrualna „pupa” - świadcząca o zwycięstwie formy.
Profesor T. Pimko - to drobny, łysy, w binoklach „kulturalny filolog z Krakowa”. Ów belfer ubezwłasnowolnia Józia i porywa go do szkoły. Jest bardzo biegły w „upupianiu” i „zdrabnianiu”. Swą miłość do szkoły i uczniów wyraża w pragnieniu utrzymania młodzieży w stanie niewinności i niedojrzałości. Zdaje sobie sprawę z dorosłości Józia, lecz odsyła go do szóstej klasy. Celem działania profesora nie jest uczenie i przygotowania dzieci do życia, lecz zachowanie ich w fazie dzieciństwa. Dlatego zajęcia w szkole są nudne, schematycznie, nie uczą myślenia, lecz ograniczają się do cytowania i powtarzania wyświechtanych sloganów i banałów. Pimko jest również recenzentem rękopisu Józia. W literaturze szuka ideałów bogoojczyźnianych, morałów i etyki, genezę utworów wywodzi spośród poprzedników autora. Profesor po mistrzowsku manipuluje młodzieżą, sam jednak pada ofiarą intrygi Józia. Pimko jest zgorszony współczesnymi uczniami, lecz Zuta zafascynowała go właśnie swoją młodością. Zakochany belfer szuka sposobności spotkania z dziewczyną i sfabrykowany przez Józia list przyjmuje całkiem bezkrytycznie. Zostaje skompromitowany jako przyjaciel Młodziaków i autorytet nauczycielski. Scena bójki w domu inżynierostwa jest ostatnią, w której występuje profesor.
Ziuta Młodziakówna - ma szesnaście lat i jest wysportowana, bezczelna i nowoczesna. Namiętnie oddaje się swej pasji - sportowi. Nikt nie zmusza jej do nauki i nie próbuje wychowywać. Nie ma żadnych autorytetów. Nie szanuje rodziców, a wręcz narzuca im swój styl. Także miłość jest dla niej elementem sportu. Zuta doprowadza swój wizerunek do perfekcji. Urokowi kreowanej przez nią pensjonarki ulega wielu adoratorów. Jedynie Józio potrafił przezwyciężyć uczucie do Zuty. Jak już wspomniano Zuta jest przykładem osoby młodej, lecz zamkniętej w formę, czyli dojrzałej.
Joanna i Witold Młodziakowie - rodzice Zuty ulegli modzie „łydki” - czyli życiu sportowemu, hołdując zdrowiu fizycznemu, wypierając na drugi plan przejawy życia duchowego. Całe ich zachowanie jest sztuczne, podporządkowane przyjętej konwencji. Sprowokowani znalezieniem w sypialni córki dwóch adoratorów zrzucili maskę kultury i nowoczesności, wdając się z intruzami w bójkę.
Rodzina Hurleckich - jest całkowitym przeciwieństwem Młodziaków. Wuj Konstanty, ciocia z domu Lin, oraz Zygmunt i Zosia starannie pielęgnują tradycję ziemiańską o sarmackich korzeniach. Wuj uwielbia rozrywki i uczty, lecz nie zna się na gospodarstwie i rodzinny majątek upada. Służbę traktuje z pogardą i „bije po gębie”. Typowa postać ziemianina-hulaki - Zygmunt - całkowicie powielił cechy ojca. Także jest kobieciarzem i często sięga po alkohol. Ciocia, jak profesor Pimko, po mistrzowsku „upupiała”. Godzinami rozprawiała o chorobach i koligacjach rodzinnych. Częstując wszystkich cukierkami, traktowała ich jak dzieci, czyli czyniła niegroźnymi. Zosia była przeciętną „panienką z dobrego domu”. Apatyczna, chorowita, całkowicie podporządkowała się matce. W chwili rzekomego porwania znakomicie wcieliła się w rolę uprowadzonej kochanki i czule zabiegała o Józia. Czuła się w tej roli tak dobrze, że bohater nie potrafił przezwyciężyć jej uczuć i został uwięziony w stworzonym przez nią wyobrażeniu. Skostniała, tradycyjna rodzina Hurleckich, podobnie jak Młodziakowie, nie wytrzymała trudnej sytuacji rewolucji wywołanej przez Miętusa.
Miętus - czyli Miętalski, to szkolny kolega Józia. Należy do „chłopców” przeciwstawiających się próbom „upupienia”. Klnie, pije wódkę, „chodzi na kobiety”. Nienawidzi masek i konwenansów i szuka autentyczności - parobka, z którym mógłby się „pobratać”. Wierzy, że po zrównaniu i zaakceptowaniu go przez lud, odnajdzie prawdę. Przez zbliżenie się do wymarzonego parobka Walka, burzy istniejący porządek państwo - chamstwo. Nie zyskuje akceptacji służby, która uważała go za pomyleńca i traci własne miejsce w społeczeństwie. Swoim postępowaniem prowokuje najście chłopów na dwór i bijatykę. Miętus szukając jednie własnej autentyczności czyli postępując zgodnie z prawami młodości, narusza feudalny porządek i hierarchię ważności.
1. Józio ponownie w szkole.
2. Lekcja języka polskiego i łaciny.
3. Pojedynek Syfona z Miętusem.
4. Historia Filidora i anty-filidora.
5. Mieszkanie państwa Młodziaków.
6. „Nowoczesność” przeciw tradycjonalizmowi.
7. Profesor Pimko przyłapany na gorącym uczynku.
8. Historia Filiberta.
9. Józio z Miętusem w Bolimowie.
10. „Bratanie się” Miętusa z Wałkiem.
11. Ucieczka Józia z Zosią.
12. Wyznanie miłości.
We wtorek Józef budzi się wcześnie rano z nękającym go „lękiem nieistnienia” i poczuciem „nierzeczywistości”. Nie może otrząsnąć się z koszmaru, jaki go męczył: śniło mu się, że jedne części jego ciała naśmiewały się z drugich, gdyż należały one niejako do dwóch osób - do chłopca, jakim był mając lat piętnaście i do dorosłego mężczyzny, którym jest obecnie. Sen wyraża prawdziwy problem Józefa - wewnętrzną sprzeczność między „siedzącym w nim” małym chłopcem, a dojrzałym, dorosłym mężczyzną. Przywykł do napomnień ciotek, które wyrzucały mu niedojrzałość i sugerowały konieczność zajęcia określonej roli w społeczeństwie. On jednak nie potrafił wejść w dorosłe życie. Aby spełnić oczekiwania ciotek, napisał książkę, ale ona tylko uwypukliła jego niedojrzałość. Nadał jej zresztą znamienny tytuł - Pamiętnik z okresu dojrzewania.
Po analizie otaczającego świata Józef dochodzi do wniosku, że otaczają go „półinteligenci”. Aby uniknąć ich krytyki, zbliża się do niższych warstw, czym poświadcza swoją niedojrzałość. Ta znów jest mu wytykana przez tych, którzy uwa-żają się za prawdziwie dojrzałych. Józefa martwi to, że nie może pisać o sprawach podniosłych i wielkich, musi zajmować się niskimi. Rozmyśla nad tym, jak zerwać z własną niedojrzałością i wyzwolić w sobie dojrzałość, gdy przed nim pojawia się zjawa - postać identyczna z nim samym. Nie podoba się to Józefowi, więc przegania ją. On poszukuje dla siebie innej formy istnienia. W tym momencie zjawia się w pokoju Pimko. Ujrzawszy rozpoczęty rękopis nowej książki bohatera, zaczyna go czytać. Jego ostra krytyka wywołuje w Józefie chęć obrony, jednak - traktowany w sposób belferski przez Pimkę - czuje się jakby ubezwłasnowolniony i nie potrafi mu się sprzeciwić. Belfer postanawia oddać Józia do szóstej klasy w szkole pana Piórkowskiego. Udają się do tejże szkoły. W drodze Pimko odpiera atak małego pieska, który zdążył mu jednak nadszarpnąć nogawkę spodni.
Pimko trafia ze swym „więźniem” akurat na długą przerwę. Uczniowie znajdują się na placu przed szkołą, a zza ogrodzenia obserwują ich matki i ciotki. Józio przysłuchuje się dziwnemu językowi, jakim posługują się chłopcy, w którym archaizmy rodem z XVII wieku (np. białogłowa) przeplatają się ze słowami polskimi o łacińskich końcówkach (np. kolegus). Tymczasem Pimko opowiada belfrowi pilnującemu uczniów o sposobie zwiększenia „poziomu naiwności wśród młodzieży” - należy dać im do zrozumienia, że nie wierzy się, aby oni mogli w jakikolwiek sposób naruszyć dobre obyczaje i zachowywać się niegrzecznie. Metoda okazuje się skuteczna. Jedynie Józio zna plany Pimki i dlatego zwraca kolegom uwagę, że swoim buntem przeciw „upupieniu” (wyrażanym przez używanie wulgaryzmów) w gruncie rzeczy pogłębiają swą naiwność. Nikt go nie słucha. Jedynie Syfon otwarcie przyznaje się do „nieuświadomienia” i broni pojęcia niewinności. Jego słowa zostają skrytykowane przez Miętusa i jego zwolenników. W bójce, jaka się wywiązuje, początkowo przewagę ma stronnictwo Miętusa, ale po zaintonowaniu przez Syfona Marsza Sokołów zwyciężają zwolennicy Syfona. Jego pieśń porywa większość chłopców. Ugrupowanie Miętusa postanawia jednak uświadomić Syfona.
Na lekcji języka polskiego nauczyciel Bladaczka zaczyna odpytywać z zadanej lekcji, ale umie tylko Syfon, który deklaruje, że będzie odpowiadać jedynie przed przebywającym właśnie w szkole wizytatorem. Nauczyciel próbuje złamać opór uczniów, a gdy mu się to nie udaje, topornie wykłada im, że powinni zachwycać się twórczością Słowackiego, bo „wielkim poetą był”. Klasa staje o krok od „niemożności”, gdy uczeń Gałkiewicz uparcie twierdzi, że z poezji Słowackiego rozumie niewiele. Nauczyciel wzywa Syfona, aby szybko udowodnił wielkość poety. Ten płynnie wyrzuca z siebie informacje. Po kwadransie Gałkiewicz przekonuje się do wieszcza, ale reszta klasy się nudzi. Józio walczy z chęcią ucieczki ze szkoły, ale „niemożność”, która go opanowała, nie pozwala mu ruszyć się z miejsca. Spostrzega, że koledzy założyli maskę, która uniemożliwia im ucieczkę ze szkoły. To sztuczna forma, która jednak tak bardzo złączyła się z ich osobowością, że gdyby chcieli uciec ze szkoły, musieliby uciekać przed samymi sobą. A to jest niemożliwe.
Po wyjściu nauczyciela na przerwę chłopcy żywiołowo dyskutują o niewinności. Józio patrzy na nich krytycznie i stwierdza, że ich świat jest sztucznym światem stworzonym przez szkolę. Żyjąc według tych reguł zaczynają sztucznie się zachowywać i myśleć. Spostrzega także przygotowania Miętusa i Myzdrala do „gwałtu” na Syfonie. Chce temu zapobiec, więc próbuje w tajemnicy porozumieć się z Kopyrdą, ale ten nie okazuje żadnego zainteresowania. Zabiegi Józia dostrzega za to Miętus. Niezadowolenie jego maleje, gdy Józio rozwija przed nim plan wspólnej ucieczki uwieńczonej swobodną egzystencją pośród parobków. Ta wizja wyzwala w Miętusie zwykłego, pozbawionego cech buntownika, chłopca. Tę zmianę zauważa Syfon i oskarża go o zdradę ideałów. Wobec powyższego Miętus wyzywa oskarżyciela na pojedynek na miny, w którym superarbitrem ma być Józio, a każdy z „walczących” może wybrać sobie dwóch sekundantów.
Zaczyna się lekcja łaciny. Nauczyciel łaciny przepytuje uczniów tłumaczenia fragmentu pamiętników Juliusza Cezara. Ponownie okazuje się, że oprócz Syfona, nikt nie umie. Jest to dla nauczyciela niepojęte, podobnie jak oświadczenie Gałkiewicza o niemożności dostrzeżenia jakichkolwiek wartości w tekstach starożytnych. Potoczysta recytacja wywołanego do odpowiedzi Syfona łagodzi konflikt. Zaraz po opuszczeniu klasy przez nauczyciela rozpoczyna się zapowiadany wcześniej pojedynek. Syfonowi nie udaje się z niego wycofać, bo Pyzo przypomina mu o wyznawanych zasadach, które będą pomocne w walce z nie posiadającym żadnych zasad przeciwnikiem. Rolą Syfona jest prezentować miny „budujące i piękne” natomiast Miętus ma pokazywać miny „burzące i szpetne”. Syfon przybiera dostojną pozę z palcem skierowanym w niebo. Stojący naprzeciw niego Miętus wszelkim sposobami chce wytrącić kolegę z równowagi, ale jego parodie na nic się nie zdają. Syfon pozostaje niewzruszony. W pewnym momencie Miętus rzuca się na przeciwnika, przewraca go i zaczyna szeptem „uświadamiać”. Ten, chcąc się uwolnić, wije się na wszystkie strony i krzyczy, aby zagłuszyć głos Miętusa. Porządek w klasie przywraca pojawienie się Pimki.
Bohater wyjaśnia czytelnikowi swój zamiar włączenia w utwór dygresji, które tylko pozornie nie mają związku z treścią główną. Broni prawa autora do takich wtrąceń. Zarzuca też nieprzychylnie patrzącym na takie zabiegi krytykom, że ich uwagi na temat złej konstrukcji utworu nic nie obchodzą odbiorców. Ci czytają książkę w przerwach pomiędzy innymi zajęciami i dlatego przyswajają sobie treść w sposób fragmentaryczny. W związku z tym dość luźna czy właśnie fragmentaryczna kompozycja nie stanowi niczego niewłaściwego. Ważny jest także problem formy, gdyż ona niejako narzuca pisarzowi następstwa. Z myśli będącej początkiem dzieła wypływa cała reszta i autor musi się temu podporządkować. Całość nie jest możliwa do schematycznego określenia, które może być jedynie uproszczeniem. Ton pierwszych słów determinuje brzmienie całego dzieła, które może mieć wydźwięk heroiczny, tragiczny lub komediowy. Ci z artystów, którzy kreują się na geniuszy i określają mianem „kapłanów sztuki”, nadużywają tych pojęć, bo często ich umiejętności nie są w stanie sprostać wygórowanym ambicjom, a wtedy mogą jedynie naśladować prawdziwych geniuszy. Niejednoznaczne są także mechanizmy tworzenia się opinii o artyzmie dzieła i twórcy. Zdarza się bowiem, że podczas zbiorowego odbioru dzieła sztuki udawanie zachwytu i uniesienia wpływa na innych i każe im w podobny sposób wyrażać swoje odczucia, niezależnie od tego, czy są one autentyczne.
Sztuka „polega na doskonaleniu formy”, ale nie opiera się na „stwarzaniu dziel doskonałych”, gdyż forma towarzyszy ludziom zawsze i wszędzie. Jest nie tylko przez nich stwarzana, ale oddziałuje na nich także z zewnątrz i zmusza do przybierania różnych postać, które nie zawsze wyrażają ich wnętrze. Zadanie artystów polega na przezwyciężaniu formy, wyzbyciu się owej pozornej „dojrzałości”, bo stanowi ona pewną sztywność poglądów i przekonań, a tak niezmienność kłóci się z wątpliwościami, jakich nie jest pozbawiony żaden człowiek.
W hotelu „Bristol” w Warszawie spotyka się dwóch naukowców: „dr prof. Syntologii uniwersytetu w Leydzie, wyższy synteta Filidor, rodem z południowych okolic Annamu” i anty-Filidor, prof. Dr Momsen, „znakomity Analityk”, którego „jedyną misją było ściganie i pognębienie znakomitego Filidora”. Specjalizujący się w rozkładzie osób na części anty-Filidor podróżował wraz z Florą Gente z Mesyny po Europie w ślad za Filidorem. Ten nie był gorszy i usilnie poszukiwał przeciwnika. Teraz właśnie obaj spotkali się w Warszawie. Świadkami tego spotkania byli tutejsi „asystenci, doktorowie Teofil Poklewski, Teodor Roklewski” oraz opowiadający tę historię Antoni Świstak.
Zaczęła się dyskusja, której cel stanowiło pokonanie przeciwnika. Próba synte-tycznego ujęcia kluski, a z drugiej strony starania o jej rozkład, kończą się klęską analityka. W odwecie dokonuje on analizy żony Filidora, którą trzeba odwieźć do szpitala. Jej stan wciąż się pogarsza. Następnego dnia realnie zagraża jej całkowity rozpad osobowości i poczucia jedności własnego ciała. Zaczynają się gorączkowe poszukiwania metody naukowej syntezy, by uratować panią Filidor. Z Moskwy sprowadzony zostaje najwybitniejszy współpracownik syntetyka, docent Łopatkin. Filidor dochodzi w końcu do wniosku, że pożądane rezultaty może przynieść spolicz-kowanie przeciwnika. Okazuje się to jednak niemożliwe, gdyż ten wytatuował sobie na policzkach różyczki i gołąbki. Syntetyk organizuje w barze (miejscu, gdzie odna-lazł anty-Filidora) naradę ze swoimi trzema asystentami i docentem Łopatkinem. Nie może sprawy zbagatelizować, bo pragnie uratować żonę. Przedstawia plan działania: trzeba sprowokować anty-Filidora aby uderzył w policzek Filidora. Prowadzić do tego będzie „zsyntetyzowanie” kochanki analityka, Flory Gente. Nie jest to jednak łatwe zadanie. Flora skutecznie przeciwstawia się zabiegom Filidora. Za odczytywanie utworów o miłości każe sobie płacić od pięciu do pięćdziesięciu złotych. Po pewnym czasie syntetyk wpada na pomysł, aby doprowadzić kobietę do syntezy pieniędzmi. Aby je uzyskać, Filidor sprzedaje dwie kamienice i swą willę. Otrzymane w ten sposób 850 000 złotych rozmienia na złotówki. Zaprasza anty-Filidora na spotkanie w restauracji „Alkazar”, gdzie wykłada przed Florą całą sumę na stół, wyciągając po złotówce. Ona nie jest w stanie objąć ilości części składających się na całość i zaczyna myśleć syntetycznie. Wzburzony analityk policzkuje Filidora. Wyzwanie na pojedynek zostaje rzucone.
Na sekundantów syntetyk powołuje docenta Łopatkina i narratora, Antoniego Świstaka, a analityk - doktora Roklewskiego oraz doktora Poklewskiego. Do walki dochodzi we wtorek o siódmej rano. Filidor nie niepokoi się ani trochę, gdyż „nie idzie o śmierć samą, lecz o jakość śmierci, a jakość śmierci będzie syntetyczna”. Każdy ruch strzelających z pistoletów profesorów podporządkowany jest prawu symetrii - anty-Filidor powtarza dokładnie zachowanie Filidora. Ten nie trafia w pierwszym strzale, choć celował w serce przeciwnika. Anty-Filidor także chybił, ale odstrzeliwuje pani Filidor (która zgodnie z oczekiwaniami męża powróciła do zdrowia) mały palec. Ulegając zasadzie symetrii syntetyk również trafia w mały palec Flory. Rozpoczyna się systematyczne pozbawianie pań kolejnych części ciała. Ostatnimi nabojami mężczyźnie przebijają im prawe płuca. Gdy kobiety padają martwe, profesorowie rozchodzą się w różne strony i, zdziecinniawszy, wędrują po świecie. Najbardziej cieszy ich teraz gonitwa za balonikiem po polach i lasach oraz obserwowanie, kiedy pęknie on z trzaskiem.
Kiedy Miętus „uświadamia” na siłę Syfona, do klasy wchodzi Pimko. Przekonuje uczniów, jakby nie dostrzegając zamieszania, że grzecznie bawią się piłką. Zabiera Józia i prowadzi do domu Młodziaków, którzy mają nauczyć go „naturalności”. Duży udział w tej edukacji ma mieć córka gospodarzy, „nowoczesna pensjonarka”. To ona właśnie otwiera im drzwi i oznajmia, że matki nie ma, ale zaraz wróci. W czasie oczekiwania na panią Młodziakową Pimko próbuje zagaić rozmowę z Zutą, ale ona nie zwraca na gości najmniejszej uwagi. Belfer postanawia dać jej do zrozumienia, że zachowuje się niegrzecznie, więc zaczyna podśpiewywać jakąś arię. Po powrocie pani Młodziakowej zaczyna się rozmowa, w której Pimko przedstawia chłopca jako młodzieńca staroświeckiego, który dodatkowo kreuje się na dorosłego. Gospodyni zapewnia, że zrobi wszystko, by oduczyć go przybierania póz. Józio tymczasem czuje się coraz bardziej osaczony przez słowa belfra i, udając, że ich nie słyszy, pogrąży się w sztuczność i udawanie, choć ma świadomość intryg nauczyciela. Nagle Modziakówna kopie chłopca w nogę. Pimko krytykuje „dzikość, śmiałość, tupet powojennego rozpasanego pokolenia”. Pani Młodziakowa postrzega to jednak inaczej - młodzi żyją według zasad właściwych nowym czasom. Po odejściu Pimki Józio zostaje zaprowadzony do swego nowego pokoju, który jest nieprzytulny, ale za to „nowoczesny” i znajduje się obok hallu, będącego pokojem córki gospodarzy.
Józio nie jest zadowolony z opinii, jaką wyrobił mu Pimko i próbuje przekonać dziewczynę do siebie. Chce okazać się „nowoczesny”. Kiedy do Młodziakówny telefonuje koleżanka, chłopiec wchodzi do przedpokoju, gdzie znajduje się telefon i cierpliwie czeka, aż rozmowa się zakończy. Nie zyskuje jednak akceptacji dziewczyny, która tylko na chwilę przerywa dialog. Skonsternowany Józio odchodzi, ale po chwili podejmuje kolejną próbę. Podchodzi do czyszczącej buty panny i zatrzymuje się bez słowa. Młodziakówna w chwili zaskoczenia jest bliska okazania mu sympatii, ale opanowuje się i obojętnie pyta, w czym może mu pomóc. To zawraca Józia do jego pokoju. Ponownie wraca jednak do hallu, postanowiwszy za wszelką cenę udowodnić dziewczynie, że nie jest sztucznym pozorem. Na zarzuty Młodziakówny dotyczące jego złego wychowania odpowiada posuwaniem się krok w krok za nią. Przestraszona dziewczyna cofa się. Niespodziewanie do pokoju wchodzi Miętus. Przyszedł zobaczyć nowe mieszkanie kolegi. Zaraz po wejściu do domu usiłował dopuścić się na służącej gwałtu (minami, które pozostały mu po pojedynku z Syfonem). Spojrzawszy na Józia od razu zauważa jego nową „gębę”. Ten zwierza się z miłości do pensjonarki oraz wyjawia swój prawdziwy wiek. Ale Miętus nie wierzy, że Józio ma trzydzieści lat. Ostudza ponadto zapały kolegi informując go, że za pensjonarką chodzi już Kopyrda. Przed wyjściem Miętus próbuje zajrzeć do kuchni, aby spotkać jeszcze raz służącą. Zafascynowała go ona głównie tym, że wywodzi się „z ludu”.
Józio pogrążyć się w szkolnych obowiązkach. Po zajęciach wracał do Młodziaków na obiad. Monotonia nie martwi go jednak, gdyż doszedł do wniosku, że łatwiej zbliży się do córki gospodarzy, kiedy będzie uczniem. Jego pilność dostrzegli nauczyciele i polubili go. Chcąc zorientować się w stosunkach łączących Kopyrdę z pensjonarką próbuje nawiązać z nim kontakt. Ale Kopyrda wyraźnie go lekceważy.
Syfon, nie mogąc otrząsnąć się z „uświadomienia” go przez Miętusa, wiesza się. Jedynie to zdarzenie przerywa na krótko szarzyznę życia Józia. Aż do pewnego obiadu, w czasie którego chłopiec zyskuje przewagę nad Młodziakówną. Początkowo nic tego nie zapowiada. Pani domu, jak zwykle, popisuje się swą „nowoczesnością”. Z lubością porównuje swoje liberalne poglądy do „staromodnych” przekonań lokatora. W rozmowie o chłopcu, który odprowadzał często córkę, posuwa się do namawiania jej na romans z nim, a nawet na urodzenie przez nią nieślubnego dziecka. Taki jest przecież styl życia nowoczesnej młodzieży amerykańskiej. Pan inżynier zgadza się ze wszystkim, co mówi żona. W pewnym momencie Józio wtrąca słówko „mamusia”, co tak wytrąca pana domu z równowagi, że nie może opanować chichotu. Pani i panna czują się dotknięte. Młodziakowa dostrzega niebezpieczeństwo wpływu chłopca na córkę i to ją niepokoi. Józio natomiast zyskuje pewność siebie i wiarę, że potrafi skutecznie oprzeć się „upupianiu” przez gospodarzy i Pimkę oraz zaatakować „nowoczesność” pensjonarki.
Bohater zastanawia się, jak naruszyć nowoczesny styl Młodziakówny. Wpada na pomysł, aby dokonać tego podglądając pannę przez dziurkę od klucza. Przed przystąpieniem do działania wychodzi na ulicę i daje siedzącemu tam żebrakowi 50 groszy w zamian za to, że będzie on do wieczora trzymał w ustach gałązkę zerwaną z drzewa. Wraca do pokoju i zabiera się do podglądania. Stara się wypatrzyć coś, co nie pasuje do jej „nowoczesności”. Dziewczyna odrabia lekcje udając, że nie wie, iż jest obserwowana. Jej spokój narusza jednak odgłos przełknięcia śliny, który dochodzi do niej z sąsiedniego pomieszczenia. Głośnym pociągnięciem nosem okazuje swą obojętność względem podglądacza. Chłopiec przedrzeźnia ją zza drzwi. Do pokoju wkracza pani Młodziakowa. Widziała, jak Józio rozmawiał z żebrakiem i podejrzewa, że może to w jakiś sposób ograniczyć niezależność i postępowość jej córki. Józio nie przyznaje się do niczego, natomiast pensjonarka wykorzystuje sytuację i wychodzi do miasta. Wkrótce wychodzi również gospodyni.
Józio jest sam w domu. Zwiedza sypialnię Młodziaków. Aby naruszyć nowoczesność tego miejsca, odprawia taniec dookoła mebli, po czym udaje się do hallu. Zauważa leżący w pantoflu goździk. Dorzuca do niego muchę bez skrzydeł i nóżek. Znajduje listy Młodziakówny i zaczyna je z zainteresowaniem przeglądać. Czyta pokaźną korespondencję od uczniów, studentów, ale też dorosłych mężczyzn, którzy kokietują adresatkę swą rzekomą „chłopięcością”. Jest tu także list od Kopyrdy. Bez żenady proponuje on dziewczynie schadzkę w niedwuznacznym celu. Interesujący wydaje się też list Pimki, w którym nauczyciel okazuje swą dezaprobatę dla śmiało przez nią wyrażanej niewiedzy dotyczącej Norwida i w związku z tym wzywa ją na najbliższy piątek do siebie, w celu uzupełnienia niewybaczalnych luk w wykształceniu. Bohater wyłapuje intrygę belfra, który nie potrafi w inny sposób zbliżyć się do panny. Postanawia ośmieszyć Pimkę oraz Kopyrdę. Imitując pismo pensjonarki pisze do wyżej wymienionych takie same liściki: „Jutro, w czwartek, o 12-ej w nocy zastukaj do okna z werandy, wpuszczę. Z.”.
Następnego dnia rano Józio kręci się w okolicy łazienki. Ma zamiar obserwować domowników podczas porannej toalety. Pani domu wychodzi z ubikacji „dumniejsza niż weszła”. Gospodarz natomiast zachowuje się prostacko. Chcąc dostać się już do łazienki gwałtowanie popędza małżonkę. Wreszcie pojawia się panna Młodziakówna. Bierze zimny prysznic, który szybko zmywa z niej nocne „rozmamłanie”. A Józio miał zamiar dobrze mu się przyjrzeć, aby tą metodą wyzwolić się „spod magii pensjonarskiej”. Pozostaje mu czekać na nocną wizytę adoratorów dziewczyny. Przed północą wszyscy są w swoich pokojach. Punktualnie o wyznaczonej porze do okna panny puka Kopyrda. Po chwili zostaje wpuszczony do środka przez Młodziakównę, która nie okazuje żadnego zdziwienia. Zaczynają się namiętnie całować. Ledwie zdążyli upaść na łóżko, gdy rozlega się stukanie w szybę. Do pokoju wchodzi Pimko. Kiedy po chwili spostrzega w ciemności stojącego w kącie Kopyrdę, Józio alarmem o złodziejach sprowadza Młodziaków. Początkowo sądzą, że to jakiś wygłup chłopaka, ale ten podchodzi do pierwszej szafy, otwiera ją i ich oczom ukazuje się ukryty tam Kopyrda. Gospodarze nie są oburzeni. Nie są nawet niezadowoleni. Zaistniała sytuacja wydaje się im naturalna. Kiedy jednak Józio podchodzi do drugiej szafy, otwierają i ich oczom ukazuje się ukryty tam nauczyciel, nie wiedzą, jak zareagować. Tymczasem w oknie pojawia się żebrak, który zjawił się po obiecane mu przez Józia pieniądze. Pimko i Kopyrda próbują to wykorzystać i wymknąć się z domu, ale nie pozwala im na to inżynier. Indagowany przez niego belfer jąka się i niezdarnie tłumaczy swą obecność tutaj. Wykorzystuje podpowiedź Józia, jakoby zaszedł do tego ogrodu, gdyż poczuł nagłą potrzebę fizjologiczną, ale przy jej zaspakajaniu dostrzegła go panna. Aby zachować twarz, musi udawać, że przyszedł z wizytą. Wzburzony Młodziak policzkuje Pimkę, a ten wyzywa go na pojedynek. Kopyrda chce się ulotnić, ale gospodarz rzuca się na niego. Do bójki, jaka się wywiązuje, wciągnięci są wszyscy oprócz Józia. On jest zadowolony, gdyż - jak mniema - uwolnił się już od belfra i Młodziaków. Postanawia odejść. W kuchni spotyka Miętusa, który przyszedł na randkę z służącą. Józio chce być sam, ale kolega nie rezygnuje z towarzyszenia mu, a w pewnym momencie rzuca propozycję, by wyjechali na wieś, gdzie łatwo o parobka, z którym można się zaprzyjaźnić. Bohater wyraża zgodę.
Narrator czuje potrzebę, niejako przymus, by umieścić w tym miejscu „Filidora dzieckiem podszytego” i przedmowę do niego. Uważa, że przyczyną wszystkich cierpień człowieka jest „męka złej formy”. Można ją określić grymasem, miną lub gębą. Charakteryzuje się ona ograniczającym jednostkę wpływem wyobrażenia, jakie o tejże jednostce ma inna jednostka. Ludzie pomniejszają swoje możliwości własnymi, często złudnymi wizjami i determinują się nawzajem. Narrator rozmyśla także nad tym, z czego powstał ten utwór. Między innymi ten problem stanowi treść następnego rozdziału i znajduje swoje rozwiązanie w jego „tajnej symbolice”.
Na korcie paryskiego „Racing Klubu” trwa właśnie mecz tenisowy, w którym bierze udział światowy mistrz w tej dziedzinie, praprapraprawnuk miejscowego wieśniaka żyjącego pod koniec XVIII wieku. Jeden z kibiców, „pułkownik żuawów”, chcąc pochwalić się swą piękną narzeczoną, przestrzeliwuje z pistoletu odbitą piłkę tenisową. Gracze nie mogą kontynuować meczu, więc „rzucają się na siebie z pazurami”. Ubocznym efektem strzału pułkownika okazuje się przebicie szyi siedzącego po przeciwnej stronie przemysłowca. Jego wściekła żona wyładowuje swoją agresję policzkując sąsiada. W tym momencie ujawnia się w nim „utajona epilepsja” i dostaje ataku. Ogarnięty paniką mężczyzna obok niego wskakuje na plecy kobiecie siedzącej przed nim. Ta wybiega na kort niosąc go na grzbiecie. Jest coraz więcej podobnych par. „Kulturalniejsza” część widzów próbuje zatuszować skandal (z uwagi na zagranicznych gości) i oklaskuje „pokaz”. Mniej kulturalni przyjmują to za dobrą monetę i także wskakują na plecy swych kobiet. „Kulturalniejsi” zaczynają więc naśladować tamtych. Przez zamieszanie przebija się głos „markiza de Filiberthe”, który pyta, czy przypadkiem ktoś nie chce obrazić jego żony. Pod jego lożę podjeżdża na swoich damach trzydziestu chętnych. Markiza ze strachu poroniła, wskutek czego markiz został „podszyty” i „uzupełniony” dzieckiem. Będąc „dżentelmenem samym w sobie” czuje się nader niepewnie i zażenowany odchodzi do domu, odprowadzany przez żywiołowe oklaski.
Józio i Miętus kierują się w stronę przedmieścia. Najpierw mijają bogatą dzielnicę willową, a później coraz uboższe rejony. Wychodzą za miasto. Cała uwaga Miętusa skupia się na wpatrywaniu się w mijanych ludzi, aby wśród nich odnaleźć prawdziwego parobka. Ale wszyscy spotkani mają sztuczne „gęby”. Chociaż Józio obawia się otwartej przestrzeni, chłopcy idą dalej. Mijają opustoszałe osady, aż w końcu dochodzą do wioski, z której dobiega szczekanie. Dźwięki te wydają nie tylko psy, ale również wieśniacy broniący się przed „uczłowieczaniem” ich przez miejskich inteligentów. Robi się niebezpiecznie, gdyż chłopców osacza coraz większa grupa mieszkańców wsi, którzy wzajemnie szczują się na nich. W ostatniej chwili, gdy przybyszów zaczynano już gryźć, zjawia się ciotka bohatera, „pani Hurlecka z domu Lin”, i zabiera chłopców do swego samochodu. Jedzie akurat do Bolimowa, gdzie mieszka w ładnym dworku wraz ze swym mężem, Konstantym, oraz dziećmi: Zosią i Zygmuntem. W drodze cioci nie zamykają się usta. Wspomina dzieciństwo Józia, relacjonuje dzieje całej rodziny. Słuchając tych opowieści, Miętus przyjmuje do wiadomości prawdziwy wiek kolegi.
Po przybyciu na miejsce goście zaczynają rozmowę od tradycyjnego pytania o zdrowie domowników. W odpowiedzi spada na nich lawina narzekań na rozliczne, prawdziwe lub tylko prawdopodobne dolegliwości gospodarzy: ciocia cierpi na serce, wuj Konstanty ma reumatyzm, Zosia wciąż walczy z anemią i przeziębieniami. Te wynurzenia przerywa stary sługa Franciszek, który oznajmia, że kolacja gotowa. Podczas posiłku Miętus doznaje olśnienia - w usługującym im przy stole młodym lokaju rozpoznaje tak długo poszukiwanego prawdziwego parobka. Lokajczyk ma „nie twarz, która gębą się stała, lecz gębę, która nigdy nie zyskała godności twarzy”. Wieczorem domownicy i goście zasiadają w saloniku, aby znów „bawić się” płaską, trywialną rozmową bez żadnego sensu. Miętus zachwyca się w pokoju gościnnym „prawdziwością” lokajczyka. Ogarnia go pragnienie „zbratania” się z nim. Dzwoni po niego, a gdy ten się zjawia, wydaje mu przeróżne polecenia w zamierzonym celu. Jednak to nie przynosi rezultatu, więc oddaje sprawę w ręce Józia. Ten wypytuje lokaja o to, jak ma na imię, ile ma lat, kim są jego krewni. Wałek zachowuje się apatycznie aż od chwili, gdy Józio zadaje mu pytanie odnośnie do tego, czy dostaje „w gębę” od dziedzica. Widząc ożywienie lokaja bohater wymierza mu cios na odlew. Wałek jest zachwycony. Józio wygania go jednak, z czego wielce niezadowolony wydaje się być Miętus. Do pokoju wchodzi Zygmunt, gdyż wydawało mu się, że ktoś strzelił z pistoletu. Dowiedziawszy się, że to tylko policzek wymierzony przez kuzyna, zaczyna patrzeć na niego z większym niż do tej pory szacunkiem. Miętus wymyka się z pokoju. Po powrocie, około północy, opowiada koledze, że „bratał się” z Wałkiem, każąc mu bić się po twarzy. Lokaj długo się opierał, ale w końcu spełnił nieco ekscentryczną prośbę Miętusa. Nadeszła także posługaczka kuchenna, Marcyśka, i wyraziła swoje zdziwienie tymi dziwactwami. Po pewnym czasie jednak zarówno ona jak i Wałek oswoili się i pozwolili sobie na śmiałą krytykę „państwa”. Padło wiele szyderczych słów o fanaberiach i lenistwie gospodarzy. Na tej rozmowie (i na wcześniejszym policzkowaniu), przyłapał ich Franciszek. W łóżku bohater zastanawia się, jakie mogą być konsekwencje zaistniałej sytuacji. Zastanawiając się nad „biciem w mordę” Józio nabiera przeświadczenia, że słuszną drogą prowadzącą do zgodnego współżycia panów i służby jest uświęcone tradycją „mordobicie” służby, która w ten sposób dowiaduje się o należnym jej miejscu i ogranicza jej dążność do nadmiernego spoufalania się.
Następnego dnia rano ciotka zwierza się Józiowi ze swych podejrzeń odnoszących się do lewicowych zapędów Miętusa. Bohater jednak nie potwierdza tych obaw. Przedpołudnie mija spokojnie. Po obiedzie gospodarz prosi Józia o chwilę rozmowy, w czasie której głośno zastanawia się, czy u źródeł spoufalania się Miętusa z Wałkiem nie leżą zboczenia seksualne. Józio wyjaśnia, że są to bezpodstawne podejrzenia - Miętus pederastą nie jest, a z lokajem brata się wyłącznie z sympatii. Nadchodzi Franciszek, który z wielkim niezadowoleniem relacjonuje zaobserwowane przez siebie wczoraj sceny. Okazuje się, że Miętusa już od jakiegoś czasu nie ma. Rozpoczynają się poszukiwania. Wtem ukazuje się on pod lasem, a wraz z nim Wałek. Miętus kokietuje lokaja. Widać, że próbuje wetknąć mu do ręki pieniądze. Kiedy Zygmunt zaczyna wołać Walka, ten ucieka do lasu. Nadchodzi Miętus i razem z resztą spaceruje po zagajniku. Odpiera ataki wujek Konstantego, który z szyderstwem odnosi się do postawy chłopca. W końcu Miętus wykorzystuje opowiedzianą mu przez Walka historię ośmieszającą Konstantego, kiedy to ze strachu przed dzikiem pan wskoczył na plecy gajowego, bo w pobliżu nie rosło żadne drzewo. Zirytowany wuj postanawia zwolnić parobka. To denerwuje Miętusa, który wykrzykuje jeszcze parę obelżywych słów i ucieka do lasu. W pewnej odległości widać nadchodzącą Zosię. Po ostrzeżeniu przez kuzyna zaczyna ona uciekać, co z kolei powoduje pogoń Miętusa. Józio wykorzystuje moment, gdy kolega przewraca się na ziemię potknąwszy się o korzeń, dogania go i namawia na powrót do domu. Miętus mówi chłopską gwarą i zachowuje się jak prosty człowiek. Wkrótce nadchodzi Zygmunt, który oznajmia wolę ojca: chłopcy będą dostawali posiłki do pokoju, a nazajutrz zostaną odwiezieni do Warszawy. Chce jeszcze sprowokować Miętusa do wyzwania na pojedynek, ale Konstanty, który właśnie wszedł, odradza mu to, gdyż uważa, że rozsądniej byłoby dać chłopcu „po pupie”. Konstantego denerwują dobiegające zza okna kpiny parobków i służących. Bierze nawet rewolwer, ale powstrzymuje go żona. W pokoju Miętus użala się nad smutnym losem Walka i snuje dotyczące go plany: początkowo chce zostać z nim na wsi, później postanawia zabrać go do miasta. Bohater słyszy nocne strzelanie Konstantego na postrach i ogarnia go lęk. Każe Miętusowi zbierać się do ucieczki. Ten jednak nie chce nigdzie się ruszać bez Walka. Dziwiąc się samemu sobie Józio przekrada się przez pogrążony we śnie dom w celu zlokalizowania, a następnie porwania parobka. Myśli, że o wiele naturalniejsze i ciekawsze byłoby porwanie Zosi. Znajduje w końcu poszukiwanego i - przekonawszy go silnym ciosem o konieczności podporządkowania się poleceniom - zabiera ze sobą. W drodze niespodziewanie spotykają Konstantego. Po chwili nadchodzą też Zygmunt i Franciszek ze świecą. Józio zdążył się schować za kotarę i stamtąd śledzi wypadki. Gospodarze oskarżają Walka o chęć kradzieży sreber i pod tym pretekstem urządzają mu wielkie „mordobicie”, biorąc na nim w ten sposób odwet za wygadanie ich tajemnic. Józio obserwuje to wszystko, ale nie ma odwagi interweniować. Nagle zjawia się Miętus i rzuca się na wuja. Ten wraz z synem ma zamiar urządzić nieposłusznemu chłopakowi solidnie lanie. Ale Miętus chowa się za Walka, który znienacka zadaje cios „jaśniepanu”. Widok zrównania się sługi z panem ośmiela przyglądających się przez okno wieśniaków, którzy cisną się do środka, aby również „bratać się” w ten sposób. Bohater wybiega z salonu. Ucieka z przeświadczeniem, że nie uda mu się uwolnić od swojej „dziecięcej pupy”. Spotkawszy Zosię, zabiera ją ze sobą. Porwanie dziewczyny może zaoszczędzić mu konieczności wyjaśniania swej roli w zajściach. Nad ranem wyznaje jej swe uczucie, jednocześnie wmawiając w nią, że porwał ją kilka minut wcześniej. Przekonuje pannę, która zapomina o wydarzeniach w folwarku i - wierząc w jego wyznania miłosne - otwiera przed nim swoje serce. Bohater nie jest z tego powodu zadowolony, gdyż on traktuje Zosię tylko jako środek bezpieczeństwa w drodze do Warszawy. Aby ratować pozory dojrzałości, musi cierpliwie znosić zwierzenia dziewczyny. Znaleźli się na pustkowiu. Józio chce teraz uwolnić się od ciężaru, ale dziewczyna krzyżuje jego plany przytulając się do niego coraz bardziej i bardziej. Opór chłopca maleje, aż w końcu niknie zupełnie.
„Nie ma ucieczki przed gębą jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem schronić się jedynie można w objęcia innego człowieka”. Utwór kończy się tak:
„Koniec i bomba
A kto czytał, ten trąba!”.
W powieści występuje wiele słów, które mają nie spotykane gdzie indziej znaczenie. W budowaniu groteskowego świata ważnym czynnikiem stały się części ciała. Przede wszystkim takie, które uważane są za „naznaczone (...) niższą sferą” i nigdy dotąd nie funkcjonowały w literaturze. Mają znaczenie symboliczne, wskazują na ogólne zjawiska. Według znanego badacza teorii literatury, Michała Bachtina, w kulturze karnawałowej (przykład Gargantui i Pantagruela F. Rabelais’go) systemy oficjalnych symboli zostały odrzucone, a części ciała stały się ważnym czynnikiem w tworzeniu groteskowej rzeczywistości. „Pupa” jest symbolem zdziecinnienia i niedojrzałości, „upupienie” procesem infantylizacji. W pewnym momencie pupa staje się ciałem niebieskim „na wysokości miliarda sześciennych kilometrów” i pustoszy dolinę świata. Groźna to wizja przyszłości ludzkości. „Łydka” symbolizuje młodość, wysportowaną nowoczesną pensjonarkę. „Gęba” zaś nie jest ograniczona do jednej osoby czy grupy osób, ale wiąże się z relacjami międzyludzkimi. Oznacza obraz jednostki w oczach innych ludzi, obraz który staje się drugą naturą człowieka. Dzięki temu otoczenie wie, z kim ma do czynienia.
Gombrowicz napisał w Dzienniku: „człowiek jest najgłębiej uzależniony od swojego odbicia w duszy innego człowieka, choćby ta dusza była kretyniczna”. Ucieczka od stereotypów i zaszeregowania jest rzeczą niemożliwą, lecz poprzez doskonalenie własnej osobowości można zmienić odbiór swojej osoby przez innych ludzi. Gombrowicz nazywa to „doprawianiem gęby”. „Gęba” jest zatem synonimem sztuczności. Zwrot ten ma też inne znaczenie - jako przeciwieństwo twarzy: „gęba oznacza chamstwo, twarz - pańskość”. Wałek miał „gębę jak noga” - prostacką i ludową, przez co bardzo podobał się Miętusowi. „Zielony” oznacza niedojrzałego i niedoskonałego.
„Forma” to dla Gombrowicza postawa człowieka wobec życia i otaczającego świata, wyrażająca się w gestach, sposobie bycia, czynach, podejmowanych decyzjach. Poprzez formę kontaktujemy się z otaczającym światem. Jest ona narzucona z zewnątrz przez obowiązujące zwyczaje i konwenanse. Człowiek z jednej strony jest ograniczony przez formę, ale z drugiej nieustannie ją wytwarza, dzięki czemu może komunikować się z otoczeniem. Ponieważ człowiek jako istota społeczna zmuszony jest do życia w grupie, nie może uciec przed formą, ani się przed nią obronić, gdyż to mogłoby go wykluczyć ze społeczeństwa. Często też zmuszony jest poddać się formie narzuconej przez innych. I tak, pod wpływem profesora Pimki Józio z trzydziestolatka przybiera formę ucznia, natomiast miłość Zosi wymaga od bohatera przyjęcia roli zakochanego.
Narzucona z zewnątrz forma nie zawsze odpowiada człowiekowi i może stać się przyczyną frustracji i cierpienia. Dlatego właśnie Józio i inni chłopcy źle się czują w infantylnej atmosferze szkoły. Są też ludzie narzucający innym swoją formę siłą: w powieści ilustruje to pojedynek na miny między Syfonem a Miętusem oraz gwałt przez uszy dokonany na Syfonie. Gdy po to, by sprostać wymaganiom otoczenia, przybiera się formę niezgodną ze swą naturą, wówczas się cierpi. Dlatego należy zachować „dystans wobec formy”, czyli zabiegać o swoją wolność. Nie chodzi tu o łamanie konwenansów, lecz o uświadomienie sobie istnienia i sposobu funkcjonowania formy. Ów dystans stwarza możliwość kreacji własnej pozycji w świecie form, oraz pozwala na twórczość i bycie sobą.
Artysta jest właśnie człowiekiem świadomym istnienia formy. Zrozumienie tego pozwala na ucieczkę przed zdefiniowaniem i stały rozwój. Chcąc jednak zachować potencjał twórczy, artysta nie powinien zmierzać do doskonałości. Doskonałość jest bowiem formą - czyli zatrzymaniem twórczego procesu poszukiwań. Zagadnienie formy ściśle wiąże się z problemami dojrzałości i niedojrzałości.
Dzieciństwo i okres dorastania to czas, w którym człowiek zdobywa doświadczenie i wiedzę, doskonali swoje umiejętności, rozwija osobowość i kształtuje charakter. Jest zatem „nie uformowany”. Jego życie może potoczyć się według wielu scenariuszy, z których każdy doprowadza do ukształtowania dorosłego osobnika - zamkniętego w pewnej formie. Niedojrzałość nie jest u Gombrowicza synonimem młodości. Zuta Młodziakówna znalazła swoją formę w młodości: jest w pełni ukształtowana, nie poszukuje już innych dróg. Natomiast Józio mając trzydzieści lat jest niedojrzały, nie daje się zdefiniować i nie znalazł swojego miejsca w społeczeństwie. Niedojrzałość bohatera pozwala mu ujrzeć sztuczność i fałsz istniejących schematów. To jest właśnie prawdziwa siła braku formy - autentyczne niczym nie skrępowane widzenie świata. Istnieje jednak pewne niebezpieczeństwo. Człowiek zwykle czuje się „poniżej” formy społecznej i przez to grozi mu popadniecie w niedojrzałość czyli „upupienie”.
Posłużmy się Słownikiem terminów literackich. Komizm - „właściwość charakterystyczna dla pewnych konfiguracji, zjawisk spotykanych w życiu lub przedstawianych przez sztukę, wywołująca u obserwatora, mogącego być jednocześnie uczestnikiem lub sprawcą takich konfiguracji, reakcję w postaci śmiechu i wesołości wykluczającą zarazem silne emocje negatywne, jak np. trwogę, odrazę, rozpacz czy litość. (...) Przeżycie komizmu jest jednym z rodzajów przeżycia estetycznego, z tej racji komizm zaliczany bywa do kategorii estetycznych. Funkcje komizmu nie wyczerpują się jednak w oddziaływaniu estetycznym i bezinteresownie zabawowym, spełnia on bowiem także rozmaite zadania z zakresu pedagogiki społecznej, służąc np. kształtowaniu opinii na temat pewnych zjawisk, ośmieszając je i likwidując otaczający je strach, wstyd lub szacunek (...)”. Pure nonsense - (z ang.) - „odmiana dowcipu, w której komiczny efekt rodzi się z jawnej niedorzeczności - ze skojarzenia pojęć lub obrazów zaskakująco nielogicznego, pozbawionego motywacji, uderzającego w poczucie zdrowego rozsądku (...)”. Definicję groteski podano w rozdziale dotyczącym twórczości Witkacego, tu pragniemy przypomnieć jedynie, że szczególną cechą groteski jest posługiwanie się formami zdeformowanymi, monstrualnymi, wyolbrzymionymi. Ferdydurke jest bez wątpienia powieścią groteskową. Sam pomysł fabuły oparty jest na absurdalnym powrocie dorosłego mężczyzny do kondycji ucznia. Groteskowe są poszczególne wydarzenia, sceny, postaci. Groteska ogarnęła nie tylko fabułę powieści, lecz także język i symbolikę. Mówiliśmy już o specyficznej roli niektórych części ciała, o niezwykłej warstwie językowej.
Absurdem (czyli wg Praktycznego Słownika Współczesnej Polszczyzny pod red. Haliny Zgółkowej - brakiem sensu, niedorzecznością) naznaczonych jest wiele scen np. pojedynek na miny Miętusa z Syfonem, walka Mistrza Analizy z Mistrzem Syntezy, dom Młodziaków, sceny bratania się Miętusa z lokajem. Groteska nie jest jednak tylko zabawą. Negując pewne utrwalone struktury, kwestionuje zdogmatyzowane systemy wartości. Z pozbawionych dotychczasowego znaczenia elementów buduje nową rzeczywistość, rządzącą się swoimi, groteskowymi regułami. I tu tkwi pułapka, w którą wpaść może przypadkowy, traktujący wszystko dosłownie czytelnik. Odbiorca nie respektujący lub nie rozumiejący zasad groteski, szybko popadnie w konflikt z lekturą. Ferdydurke nie można czytać jak powieść realistyczną - takie podejście zamyka dostęp do świata Gombrowicza.
Powieść ma 14 osobno zatytułowanych rozdziałów, które można podzielić na trzy części:
I cz. - szkoła - rozdz. I-III,
II cz. - dom Młodziaków - rozdz. VI-X,
III cz. - rozdz. XII-XIV.
Części oddzielone są dygresjami, dwiema opowiastkami alegorycznymi, poprzedzonymi wstępami. Gombrowicz wykłada w nich swoje poglądy na temat sztuki. Obnaża fałsz sztuki ograniczonej powszechnie przyjętym konwenansami i zasadami, podważając jej autentyczność. Chwali niedojrzałość jako jedyną prawdziwie twórczą wartość. Twierdzi, że podstawową siłą napędową sztuki jest bunt i cierpienie twórcy, płynące z rozdarcia między „byciem” a „postrzeganiem”. Przykładem tego cierpienia jest tworzona „na oczach czytelnika” powieść. Gombrowicz daje jednoznacznie do zrozumienia, że nie będzie czytelnikowi pomagał w zrozumieniu czegokolwiek. Tworzenie powieści jest dla niego grą bez reguł i czytelnik musi się do tej gry dostosować lub zrezygnować z dalszej lektury. Można powiedzieć, że Ferdydurke ma układ zgodny z klasycznymi wzorami: każda intryga znajduje rozwiązanie, napięcie konsekwentnie rośnie i opada, powtarza się wątek ucieczki i pościgu, obok głównego wątku rozwijają się poboczne. Gombrowicz celowo powielił klasyczne wzorce, parodiując i ośmieszając ich zasady. Pisarz uważał bowiem, że celem współczesnej literatury ma być stworzenie więzi między autorem a odbiorcą, poprzez przedstawienie duchowego portretu artysty, a nie produkowanie „dzieła sztuki”.
Zachowanie sztywnych reguł uniemożliwia to zadanie. Aby zbliżyć czytelnika do siebie, Gombrowicz nieustannie odwołuje się do odbiorcy, stara się przewidzieć jego reakcje. Służy temu niezwykła narracja utworu, pozwalająca na płynność i wielo-planowość stanowiska narratora. Pisarz multiplikuje - powiela - własną osobę. Mamy do czynienia z kilkoma stopniami narracji. Narratorem - bohaterem biorącym udział w akcji jest Józio. Wydarzenia opatrzone są autokomentarzem narratora dorosłego, znającego tajniki świadomości człowieka. To współistnienie dwóch narratorów i dwóch równoległych stanów świadomości umożliwia wprowadzenie przez autora poetyki snu. Oprócz tych dwóch warstw narracji istnieje jeszcze projekcja „obrazu autora”, czyli samego Gombrowicza, zawarta w przypowieściach o Filidorze i Filibercie. Jest to polemika z krytykami i manifest twórczy pisarza. Natomiast nad tą warstwą istnieje jeszcze jeden poziom narracji - komentarze do przypowiastek zawarte w Przedmowach.
Poszukując własnej formy ekspresji twórczej, Gombrowicz łamał istniejące zasady, mieszał konwencje, wprowadzał różne style wypowiedzi, unikał konsekwencji w budowie utworu i w rodzaju języka, którym się posługiwał. Język powieści jest niezwykłe zróżnicowany - i dla poszczególnych postaci, i dla różnych poziomów narracji. Gombrowicz znakomicie stosuje komizm językowy wprowadzając różne nonsensowne wierszyki oraz wykorzystując po mistrzowsku grę słów. Oto bardzo prosty przykład: „Niestety, tusza Profesorowej nie była dostateczna, by zatuszować fakt...”. Gombrowicz zestawił słowa, które poza brzmieniem nie mają ze sobą nic wspólnego. Pisarz jednak przewrotnie sugeruje czytelnikowi pokrewieństwo tych słów. Pojawiają się również oryginalne neologizmy: „zbelfrzyć”, „zakochać mnie”, wymieszanie stylów, nagromadzenie wyszukanych zwrotów i określeń. Język powieści jest bliski poezji, gdyż warstwa językowa ma bardzo duże znaczenie. Gombrowicz był zwolennikiem słów wyrazistych i widocznych, takich na które czytelnik musi zwrócić uwagę. Stąd częste redundancje to jest „nadmiar językowej organizacji wypowiedzi, przejawiający się w występowaniu takich jej elementów, które nie służą bezpośredniemu przekazywaniu informacji (np. rozwlekłość wypowiedzi) i nie są z punktu widzenia tej informacji konieczne np. rytm wierszowy, paralelizm składniowy, powtórzenia. Redundancja właściwa jest wszelkim przekazom językowym, w mowie potocznej zapewnia możliwość porozumienia. Szczególnie jednak ważną rolę odgrywa w języku poetyckim, będąc następstwem dominowania funkcji estetycznej wypowiedzi” (Słownik terminów literackich). Zatem pewne wrażenie nadmiaru słów występujących w niektórych fragmentach powieści nie wynika z gadulstwa pisarza, lecz ze świadomego użycia języka.
Stosunek Gombrowicza do języka wiąże się z jego koncepcją człowieka i literatury. Służy nie tylko przekazywaniu informacji, czy nazywaniu przedmiotów. W komentarzu do Ferdydurke pisarz stwierdził, że „być człowiekiem to znaczy być sztucznym”. Zatem skoro sztuczność jest stałą częścią człowieczeństwa, język którym ludzie posługują się w każdej sytuacji też musi być sztuczny. W całej twórczości Gombrowicz starał się podkreślić ową sztuczność. Tak należy więc rozumieć stosunek pisarza do języka i kierując się tą koncepcją interpretować zjawiska językowe w Ferdydurke.
Teksty dostarczyło Wydawnictwo GREG. © Copyright by Wydawnictwo GREG
Autorzy opracowań: B. Wojnar, B. Włodarczyk, A Sabak, D. Stopka, A Szostak, D. Pietrzyk, A. Popławska, E. Seweryn, M. Zagnińska, J. Paciorek, E. Lis, M. D. Wyrwińska, A Jaszczuk, A Barszcz, A. Żmuda, K. Stypinska, A Radek, J. Fuerst, C. Hadam, I. Kubowia-Bień, M. Dubiel, J. Pabian, M. Lewcun, B. Matoga, A. Nawrot, S. Jaszczuk, A Krzyżek, J. Zastawny, K. Surówka, E. Nowak, P. Czerwiński, G. Matachowska, B. Więsek, Z. Daszczyńska, R. Całka
Zgodnie z regulaminem serwisu www.opracowania.pl, rozpowszechnianie niniejszego materiału w wersji oryginalnej albo w postaci opracowania, utrwalanie lub kopiowanie materiału w celu rozpowszechnienia w szczególności zamieszczanie na innym serwerze, przekazywanie drogą elektroniczną i wykorzystywanie materiału w inny sposób niż dla celów własnej edukacji bez zgody autora jest niedozwolone.
Ciekawostki (0)
Zabłyśnij i pokaż wszystkim, że znasz interesujący szczegół, ciekawy fakt dotyczący tego tematu.