Nadeszły wakacje. Nazajutrz harcerze mieli wyjechać na obóz w Góry Świętokrzyskie. Trwało ostatnie sprawdzanie sprzętu obozowe go. Na podwórzu szkolnym jeden ze zniecierpliwionych chłopców, rudowłosy Franek Fobusz, przedrzeźniał woźnego Jana II Twardego, który miał własny pogląd na wychowanie młodzieży: starał się przyłapywać uczniów na gorącym uczynku i srogo karać (powiadamiając nauczycieli), aby dać odstraszający przykład innym. Teraz też naskarżył na chłopca sekretarce, która akurat wyszła ze szkoły. Gniew drugiego woźnego, Jana I Miękkiego, mijał natomiast szybko.
Druh drużynowy, Andrzej Wróbel, zarządził zbiórkę. I wtedy okazało się, że brakuje jednego z najmłodszych chłopców, Marka Osińskiego. Nie było go ani w internacie, ani nigdzie w pobliżu. Chłopiec zniknął wraz z rzeczami. Jeden z harcerzy powiedział, że Marek jeszcze dziś mówił, że - być może - nie będzie mógł pojechać na obóz. Druh przypomniał sobie, że widział dziś chłopca i że był on jakiś nieswój. Harcerze szukali Marka w całym mieście. Zastępowy Maciek Osa przyniósł informację, że widziano zamyślonego Marka w pobliżu cmentarza w towarzystwie „ponurego typa”, „egzystencjalisty”, ubranego na czarno.
W czasie, gdy na szkolnym podwórku odbywały się zawody o odznakę pieczonego ziemniaka, ulicami miasta posuwał się pościg za Markiem Osińskim. W pewnym momencie chłopcy spostrzegli ubranego na czarno brodacza, który przyglądał się wystawom zakładów pogrzebowych. Zawiadomili o tym zastępowego Maćka Osę. Brodacz okazał się jednak synem właściciela zakładu pogrzebowego. Chłopcy zrozumieli, że to nie ten człowiek, którego poszukują.
Druh Andrzej Wróbel zaprowadził chłopców do właściwego brodacza. Mężczyzna ten był niesympatycznym opiekunem Marka Osińskiego. Zarozumiały i prostacki, powiedział zdecydowanie, że Marek na obóz nie pojedzie, gdyż on nie da mu pieniędzy. Z dumą poinformował także, że to on umieścił chłopca w internacie, gdyż utrzymanie Marka kosztowało go za drogo. Brodacz popijał wódkę i próbował (bezskutecznie) namówić do tego Andrzeja Wróbla. Zdegustowany druh oznajmił opiekunowi chłopca, że Marek jednak na obóz pojedzie. Nie zdołał się jednak dowiedzieć, gdzie chłopiec przebywa. W drodze powrotnej harcerze zastanawiali się, jak mogli do tej pory nic nie wiedzieć o smutnym życiu kolegi.
Przygnębieni harcerze położyli się spać, ale następnego ranka w ciemnym pokoju stołowym stała przerażona Waleria i chaotycznie opowiadała o widzianym diable. Andrzej Wróbel kazał wszystkim wyjść, a sam zabrał się do poszukiwania „diabła”. Na balkonie zobaczył stołeczek, a na nim książkę „Mały Bizon” Arkadego Fiedlera. W środku znalazł kartę czytelnika Marka Osińskiego. Przez chwilę myślał, że to właśnie Marek był tym strasznym „diabłem”. Gdy zegar zaczął wybijać północ, światło nagle zgasło, a na Andrzeja spadła czarna rogata postać. Gdy druh uwolnił się od niej, zobaczył wraz z innymi chłopcami, że to szmaciana kukła ubrana w czarny sweter i czarne spodnie z piłką w środku.
Tym, kto stworzył „diabła”, okazał się poszukiwany Marek Osiński. Andrzej Wróbel znalazł go, ukrytego we wnęce za szafą. Marek był przygnębiony. Słowa druha, że ma położyć się spać, bo jutro wraz z innymi wyjeżdża na obóz, przyjął z niedowierzaniem. Druh wyjaśnił mu, że widział się z jego opiekunem, którego zawiadomił o wyjeździe Marka na obóz.
Drużynowy tej nocy spał źle. Rankiem obudził go uradowany druh oboźny. Przypomniał, że wczoraj założyli się, kto wcześniej wstanie. On obudził się pierwszy i wygrał. Oboźny zwrócił Andrzejowi uwagę, że źle robi, zabierając na obóz „takiego ananasa” jak Marek. Wróbel bronił się, że właśnie chłopców trudnych, zamkniętych w sobie trzeba otoczyć szczególną opieką.
Ciężarówką, wyładowaną harcerzami i obozowym sprzętem, kierował ojciec jednego z chłopców. Dzień był pogodny, więc szybko zajechali na miejsce. Obóz rozłożono w Górach Świętokrzyskich, na zboczu Diabelskiego Kamienia. Naprzeciwko wznosiła się góra Radostowa.
Harcerze ochoczo zabrali się do urządzania obozowiska. Podczas ustawiania namiotów Markowi zdarzyła się wpadka. Wysłano go po śledzie (do umocnienia namiotu), ale on, nieobeznany z tym sprzętem, myślał, że chodzi o śledzie do jedzenia. Chłopcy długo sobie z niego żartowali z powodu tej gafy. Osiński znalazł jednak okazje do rehabilitacji. Tylko on wiedział, że obóz jest położony w miejscu, które opisał w swojej „Puszczy Jodłowej” Stefan Żeromski. Wyszło przy tym na jaw, że chłopiec czytał także inne książki tego autora i że w ogóle jest oczytany. Drużynowy mianował go bibliotekarzem obozu.
Najmłodszy zastęp, dowodzony przez Maćka Osę, wybrał sobie nazwę Czarne Stopy (podsuniętą przez Marka). Pozostałe zastępy nazywały się: PIHM (Państwowy Instytut Hydrologiczno-Meteorologiczny), Żurawie, Białe Foki i Kontiki.
Druh Andrzej Wróbel pilnował, aby chłopcy nie wykręcali się od kąpieli w pobliskiej rzeczce, Lubrzance. Nieubłaganie zawracał ich z powrotem, jeśli „stopy były czarne”. Szczególnie dokładnie sprawdzał, czy Czarne Stopy miały „białe stopy”.
Pierwszej nocy Marek nie mógł zasnąć. Po cichu wymknął się z namiotu, obszedł obóz i namówił chłopców odbywających nocną wartę, Bochenka i Korka, aby w największym namiocie, który służył za stołówkę, urządzić kukiełkową „radę drużyny”. Pozabierali ubrania śpiących i powypychali je sianem. Ucharakteryzowali je w taki sposób, że każda kukła wyobrażała jednego z dowódców obozu. Wykorzystali przedmioty takie jak patelnia, marchewka, sprzęt sportowy. Pousadzali lalki wokół stołu. Efekt był bardzo śmieszny. W czasie zmiany warty „szopkę” zobaczył jeden z druhów zastępowych, Patelnia. Jego kukła udała się figlarzom najbardziej. Patelnia wykazał się dużym poczuciem humoru. Nie skarcił chłopców, ale jeszcze pomógł im dopracować szczegóły i obiecał dopilnować, aby jutro cały obóz obejrzał ich dzieło.
Rano obudziły Marka wybuchy śmiechu. To obóz zaśmiewał się z „rady drużyny”. Nie wszystkim jednak pomysł przypadł do gustu. Druh oboźny biegał zdenerwowany (jego kukła także siedziała przy stole). Wcześniej kazał zdjąć wiszącą nad namiotem podobiznę Andrzeja Wróbla. W czasie wykonywania tej czynności rozdarto nowe spodnie druha, w które kukła była ubrana. Oboźny mówił, że nie można przymykać oczu na wybryki Marka. Obawiał się, że zły wpływ chłopca na innych, nawet starszych kolegów, przynieść może znaczne szkody w procesie ich wychowywania. Oboźny sprytnie „wyłuskał” z grona harcerzy tych z „artystycznymi uzdolnieniami” i kazał im przygotować miejsce pod ognisko: obłożyć kamieniami, wykopać do okoła rów i nanieść gałęzi. Później polecił im jeszcze uprzątnąć cały teren obozu z „krowich placków”. Właśnie przy tej czynności zastała Marka druhna z dziewczęcego obozu, który instalował się w pobliżu.
Do obozu przyjechali filmowcy z Polskiej Kroniki Filmowej i tym, co ich zainteresowało najbardziej, były kukły. Ich twórcy święcili triumf, a oboźny chodził dumny i zdawał się w ogóle nie pamiętać o swoim niedawnym gniewie. Filmowcy nakręcili parę scen, gdy publiczność (w postaci zaproszonych druhen) podziwia wystawę. Pomiędzy kukłami umieszczono Marka.
W końcu rozpalono pierwsze ognisko. Wszyscy harcerze poczuli niezwykłość tej chwili. Druh Andrzej Wróbel zapalił ogień od osmolonej głowni z ostatniego ogniska, którą przechowano w harcówce. Powiedział, że taki jest harcerski zwyczaj i należy go przestrzegać. Śpiewano harcerskie pieśni. Druh drużynowy zapowiedział konkurs pomiędzy zastępami: za kilka dni wyruszą na wędrówkę, której celem będzie zdobycie jak największej liczby jak najciekawszych informacji o ziemi kieleckiej i Górach Świętokrzyskich. Wszystkie zastępy wyjdą o tej samej porze. Będą musiały wrócić w ściśle określonym czasie.
Pierwszy tydzień lipca. W obozie wszystko ma już swoje miejsce. Chłopcy czują się świetnie. Codziennie dzieje się coś nowego. Któregoś dnia odwiedził ich staruszek z pobliskiej wsi, który ogromnie dziwił się, że śpią na twardych łóżkach i na twardych, małych poduszkach. Opowiedział zabawną historię o Sowizdrzale próbującym spać z jednym gęsim piórem pod głową.
Gdy przyszła kolej na nocną wartę Czarnych Stóp, Marek i Felek nie mogli się jej doczekać. Zapewniali, że mogą stać choćby całą noc i nawet nie zmrużą oka. Wyznaczono im porę od dwunastej do drugiej. Szybko jednak zaczęła chłopców nużyć senność. Zimno i nieprzenikniona ciemność zachęcały do opatulenia się w koce i schronienia pod dachem namiotu. Felek próbował opowiadać historie o swoim wujku, a Marek parokrotnie zmusił się do obejścia obozu. Wydało mu się w pewnej chwili, że obok namiotu, służącego za magazyn żywnościowy, ktoś przebiegł. Uznał jednak, że to złudzenie.
Znów zagłębił się w przytulną atmosferę namiotu obok kolegi, a po chwili obaj spali.
Oboźny kazał chłopcom naznosić znad rzeki kamieni. Gubiono się w domysłach, czemu te kamyki mogą służyć. Żartowano, że stworzony z nich zostanie pomnik oboźnego. Kamienie były jednak potrzebne do zupełnie czegoś innego. Należało podłożyć je pod prycze, gdyż namioty zostały ustawione na wzgórzu, w którego miękkim podłożu harcerskie łóżka osiadały i nocą chłopcy zsuwali się z pochyłości.
Po nocnej warcie Czarnych Stóp odkryto kradzież całego zapasu serdelków. Ktoś zakradł się w nocy do magazynu żywnościowego. W obozie wytworzyła się niemiła atmosfera. Podejrzenie padło na zastęp Czarnych Stóp. Oboźny krytycznie przyglądał się zwłaszcza Markowi Osińskiemu. Ten zameldował Andrzejowi Wróblowi, iż zbagatelizował sygnał, że ktoś był w nocy w pobliżu namiotu z jedzeniem. Cały zastęp zaofiarował się poszukać śladów nocnego złodzieja i wytropić go. Marek wspiął się aż na szczyt Radostowej. Znalazł papier, w który - jak pamiętał - zawinięta była wędlina. W zaroślach odkrył szopę, a w niej ujrzał widok, który kazał mu natychmiast biec do drużyny.
W obozie przywitał Marka oboźny. Jego drwiący ton spowodował, że chłopiec zmienił plany. Postanowił nie wspominać o odkryciu. Nie pokazał również znalezionego papieru i dwóch serdelków. Tajemnicę odkrył tylko Felkowi. Obaj chłopcy wybrali się na Radostową, ale po drodze natrafili na znajomą druhnę. Dziewczyna zapytała ich o postępy w śledztwie. Mętne tłumaczenia harcerzy usłyszeli przypadkiem oboźny oraz dwaj studenci: obozowy lekarz i instruktor wychowania fizycznego, Puma. Oboźny utwierdził się w przekonaniu, że w kradzież zamieszany jest Marek.
Gdy Marek i Felek zniknęli w zaroślach, oboźny wraz z towarzyszami ujrzał na ścieżce, którą przed chwilą chłopcy przechodzili, figurę z tarniny, ozdobioną muchomorami, a nad nią wyplecioną z sitowia strzałkę i takiż znak, symbolizujący list. Podejrzewając Andrzeja Wróbla o wyrządzenie psikusa, postanowili jednak sprawdzić, dokąd znaki ich zaprowadzą.
Po obiedzie odbyły się podchody. Oboźny wykręcił się od uczestnictwa w nich, twierdząc, że ma w obozie wiele do zrobienia. Andrzej Wróbel urządził więc zabawę sam. Polegała ona na tym, że druh dawał podopiecznym chwilę na ukrycie się w lesie (stał wtedy odwrócony do nich tyłem). Gdy zagwizdał, harcerze musieli się szybko ukryć. On się odwracał i wywoływał tego, kto nie zdołał schować się dobrze. Ten harcerz odpadał z gry. Powtarzało się to wielokrotnie. Celem było dobiegnięcie do drużynowego w taki sposób, aby dotknąć go, gdy był odwrócony tyłem. W zawodach zwyciężył Marek.
Po powrocie na Andrzeja Wróbla czekała niemiła wiadomość: podczas nieobecności harcerzy oboźny przeprowadził rewizję i znalazł w plecaku Marka Osińskiego dwa serdelki i papier, w który były one zawinięte.
Zmartwiony Andrzej Wróbel spotkał obozowego lekarza i jego brata, Pumę, którzy poinformowali go, że wprawdzie poszli po jego znakach, ale nie znaleźli żadnego listu. Zdziwiony drużynowy wyjaśnił, że żadnych znaków nie zostawiał. Wypytał jednak kolegów o szczegóły i sam udał się tropem trzcinowych strzałek. „Trasa” wiodła przez gęste zarośla jeżyn. Wysiłek Wróbla został uwieńczony sukcesem: znalazł list, w którym tajemnicze Leśne Oko donosiło, że było dziś w nocy w obozie, wie, kto jest złodziejem i wszystko obserwuje. Drużynowemu przemknęła myśl, że proszący o „zachowanie tajemnicy” nadawca może być jakimś instruktorem z Kwatery Głównej ZHP, który w tak intrygujący sposób chce przyjrzeć się organizacji obozu.
W nocy wiatr zerwał namiot Białych Fok. Po wielkim zamieszaniu udało się przywiązać go z powrotem. W pobliżu obozowiska, w nieprzeniknionej ciemności lasu rozległ się czyjś śmiech. Oboźny, oczywiście, podejrzewał o głupie żarty Marka Osińskiego, ale drużynowy miał chłopca cały czas przy sobie. Andrzej Wróbel wiedział, kto śmiał się w ciemnościach: Leśne Oko, który zostawił na przywieszonej do jego namiotu stolnicy list pisany alfabetem Morse’a. Karcił w nim harcerzy za niedokładne przymocowanie namiotów. Andrzej nie pokazał listu oboźnemu.
Rano w obozie zjawił się leśniczy ze swoim oswojonym jelonkiem. Przyniósł wiadomość, że nocny wicher porozrzucał kopy siana i poła mał płoty w pobliskich Mąchocicach. Harcerze natychmiast udali się tam z pomocą. W obozie pozostały tylko Czarne Stopy, które wykorzystały ten czas na usunięcie śladów nocnego zamieszania. Powracający z Mąchocic harcerze przynieśli dwa kosze malin. Mniejszy otrzymały w nagrodę Czarne Stopy. Marek znalazł na dnie kosza wiadomość od Leśnego Oka. Wycięte w białej korze znaki mówiły, że tajemniczy opiekun „patrzy na nich”.
W nocy Marka obudziła myśl, że Andrzej Wróbel wciąż podejrzewa go o kradzież. Postanowił natychmiast udać się na Radostową. Gdy znajdował się już blisko wąwozu, obok magazynu żywnościowego, zaskoczył go krzyk oboźnego i słup światła. W ostatniej chwili zdołał ukryć się w krzakach. Oboźny urządził obławę na domniemanego złodzieja. Marek z trudnością zdołał zawrócić do namiotu.
Następnego dnia harcerze otrzymali na śniadanie czarną kawę, bo w nocy ktoś wypił cały zapas mleka. Chłopcy nie byli specjalnie zmartwieni, w przeciwieństwie do opiekunów. Drużynowy zlecił Markowi pracę w bibliotece obozowej. Z lasu ktoś puszczał błyski światła. Marek zrozumiał, że to wiadomość nadawana alfabetem Morse’a: należało „odczytać patelnię”. Naczynie leżało obok kuchni. To Felek (który musiał wraz z resztą Czarnych Stóp myć nad rzeką naczynia) napisał na niej kredą zaszyfrowaną informację, że czeka przy krzywej brzozie. Markowi nie udało się jednak wydostać spod czujnego oka oboźnego. Zdołał tylko napisać na dnie patelni wyjaśnienie, że nie może przybyć.
Nadszedł czas zapowiedzianej wyprawy w celu zbadania okolicy. Zastęp PIHM zapowiedział piękną pogodę, ale gdy chłopców obudzono o piątej, przywitał ich deszcz. Jednak, zanim zdołali się umyć i zjeść śniadanie, opady ustały. Andrzej Wróbel postanowił zostać w obozie, bo „miał tu swoją grę do przeprowadzenia”. Zastępy wyruszyły. Powrócić miały następnego dnia o zachodzie słońca.
Zastęp Czarnych Stóp wyruszył na wycieczkę wraz z Pumą. W Ciekotach chłopcy zostali poczęstowani malinami przez gospodarza, który opowiedział im wiele ciekawych rzeczy o Stefanie Żeromskim, którego pamiętał. Czarne Stopy postanowiły w drodze powrotnej zajrzeć znów do tej osady i ochoczo powędrowały dalej.
W czasie dalszej wędrówki Czarne Stopy ujrzały starszego pana, który z wielkim mozołem ustawiał kopy siana. Chłopcy spontanicznie rzucili się do pomocy. Pracowali za jego plecami, a gdy ten się odwracał, ukrywali się za postawionymi kopami. Kiedy mężczyzna zorientował się, że jakaś siła pracuje wraz z nim, był przekonany, że to legendarny węgierski królewicz Emeryk zamieniony w kamień, który od dawna wędruje na szczyt góry Święty Krzyż. Jeśli osiągnie cel, nastąpi koniec świata. Chłopcy, widząc zdenerwowanie staruszka, ujawnili się. Dokończono pracę, a następnie chłopcy wysłuchali wielu ciekawych legend oraz wojennych opowieści dziadka.
Po rozstaniu z dziadkiem Czarne Stopy rozłożyły się na polance, aby zrobić notatki. Nagle pojawił się rozzłoszczony byk, który ruszył w ich kierunku z groźnie opuszczonym łbem. Chłopcy uciekli na drzewo. Spędzili tam sporo czasu, gdyż zwierzę uparcie krążyło wokół pnia. Dopiero pojawienie się na polanie wyżła odwróciło jego uwagę. Byk zaszarżował na psa i dotkliwie go poturbował. Gdyby nie brawurowa akcja chłopców, aby odciągnąć byka od wyżła, pies z pewnością by zginął. Marek chciał opowiedzieć kolegom o tym psie, ale zastępowy nie pozwolił mu: stracili sporo czasu i teraz musieli się spieszyć, aby wrócić do obozu równo z zachodem słońca.
Po kolacji zorganizowano ognisko. Drużynowy Wróbel ogłosił rozwiązanie konkursu. Każdy zastęp chciał przedstawić się jak najlepiej. Każdy zebrał wiele ciekawostek o Ziemi Kieleckiej (o starym dębie Bartku, o śladach Żeromskiego, o legendarnych tutejszych zbójcach). Czarne Stopy oznajmiły, że powstrzymały koniec świata, przywiązując kamienną postać Emeryka do drzewa. Opowiedziały także, jak ocaliły życie psa, ratując go przed rozjuszonym bykiem. Konkurs wygrały jednak Białe Foki.
Andrzej Wróbel urządził jeszcze jedne zawody. Napisał na stolnicy „Peijote kaubea deo jotakaubea...”. Wyznaczył nagrodę dla tego, kto rozszyfruje ten tekst. Harcerze gubili się w domysłach. Odgadywali, że to jest napisane po łacinie, po bułgarsku. Prawidłową odpowiedź dał tylko Marek Osiński. Powiedział, że to zaszyfrowany początek piosenki „Pije Kuba do Jakuba”. Czarne Stopy dostały w nagrodę organki. Marek wiedział już, że drużynowy domyślił się całej prawdy o nocnym złodzieju. Postanowił więc wyjaśnić rzecz do końca. Wyznał, że dawno trafił na ślad wyżlicy, która kradła z obozu jedzenie dla swych szczeniąt. Pięć małych piesków ukrytych było w szopie na Radostowej. Marek nie wyznał prawdy wcześniej, gdyż obawiał się, że oboźny zabroni dokarmiać psy. A teraz wraz z Felkiem boją się, że potłuczona przez byka suka zdechnie i nie będzie się miał kto opiekować małymi.
W nocy ogłoszono alarm, gdyż z wąwozu dochodziły dziwne jęki. Szybko okazało się, że drużynowego Wróbla nie ma w obozie. Zdenerwowanych harcerzy uspokoiła wiadomość nadana świetlnymi błyskami: „Zachowajcie spokój. Drużynowy już wraca. Jestem z wami. Leśne Oko”. Wbrew zakazowi oboźnego harcerze (na czele z Markiem) pobiegli w dół wąwozu. Andrzej Wróbel przenosił właśnie przez rzekę wyżlicę. Nagle pies wpadł do wody, drużynowy rzucił się mu na ratunek. Wyżlicę wyciągnął na brzeg jakiś mężczyzna, który zaraz jednak zniknął. Marek nad rzeką znalazł jedno szczenię. Ranna suka przenosiła swe małe do obozu, instynktownie wyczuwając, że ludzie zaopiekują się jej dziećmi, gdy ona całkiem straci siły.
Przybyły następnego dnia do obozu ojciec jednego z harcerzy zawiózł sukę do szpitala. Pies był poturbowany i miał złamaną nogę. Szczenięta szybko zadomowiły się w nowym miejscu. Pieska, przyniesionego przez Marka, nazwano Czarną Stopą (był cały biały, tylko jedną łapę miał czarną). Zajął się nim oczywiście zastęp Czarnych Stóp. Drugi szczeniak otrzymał imię Biała Foka i trafił pod opiekę tychże. Trzeci piesek zyskał miano PIHMKA. Zaopiekował się nim zastęp meteorologów. Czwarty trafił do Żurawi i tak też został nazwany. Piątego nazwano Kontiki i ten zastęp objął nad nim pieczę.
Szczeniaki brykały swobodnie. Nie rozczulały jedynie oboźnego, który narzekał na czynione przez nie szkody. O całej historii dowiedziały się harcerki z sąsiedniego obozu i składały pieskom wizyty.
Ostatnie dni lipca. Obóz dobiega końca. Harcerze pomogli w pracach żniwnych. Wyjaśniło się, że wyżlica ma na imię Chmura. Jej opiekun, stary człowiek, niedawno umarł i odtąd pies błąkał się samotnie.
Wieczorem zorganizowano ognisko, na które zaproszono okoliczną ludność. Śpiewano piosenki harcerskie i ludowe. Każdy zastęp przygotował jakiś występ artystyczny, skecze. Czarne Stopy odtańczyły taniec indiański. Bawiono się świetnie. Leśne Oko znów odezwał się za pomocą świetlnej sygnalizacji. Drużynowy zapraszał go (bez rezultatu) na ognisko. Harcerze podkpiwali sobie, że to „jakaś Goplana kusi naszego drużynowego”. Przepowiadali, że tajemniczy obserwator jest dziewczyną.
Po ognisku Leśne Oko znów się odezwał. Zapowiedział, że w nocy zdobędzie maszt, wobec czego harcerze wzmogli straż. Do pilnowania masztu zgłosiły się Czarne Stopy. Marek wymyślił, aby uformować z koców ludzki kształt, okryć harcerską peleryną i ustawić obok masztu. W ten sposób intruz wciąż miał być przekonany, że chorągwi nieustannie ktoś pilnuje. W środku nocy szczeniaki wszczęły alarm i wszystkie otoczyły rozłożysty dąb. Oboźny długo przemawiał do gościa, ukrytego w konarach drzewa. Okazało się jednak, że na drzewie schronił się kot. W tym czasie Leśne Oko ściągnął z masztu proporczyk, a zawiesił tam liść łopianu z dziurkowanym podpisem.
Rankiem drużynowego obudził dziwny śpiew ptasi. Ruszył w kierunku miejsca, skąd dochodziły dźwięki. Natknął się tam na Leśne Oko, który okazał się być mężczyzną z pokaleczoną w czasie wojny twarzą i bez jednej ręki. Leśne Oko nie pozwolił drużynowemu zbliżyć się do siebie. Z odległości opowiedział, jak zdobył dziś w nocy maszt: specjalnie wypuścił w obozie kota, aby pieski narobiły hałasu i odciągnęły uwagę harcerzy od proporca. Był to sposób, jakiego Leśne Oko używał w partyzantce, gdy musiał zmylić tropiące ich oddziały Niemców i ich psów. Leśne Oko wypomniał Andrzejowi, że w zbyt małym stopniu stara się zainteresować „harcerski narybek” najnowszą historią ziemi, na której poległo tylu ludzi, aby dziś mógł rozbrzmiewać tu śmiech. Drużynowy zapraszał byłego partyzanta, aby odwiedził ich obóz i sam opowiedział o tym harcerzom. Ale Leśne Oko stwierdził, że taki pokiereszowany człowiek, jak on, nie zaimponuje młodzieży. Pracę wychowawczą muszą realizować młodzi, silni i zdrowi, tacy, jak Andrzej Wróbel.
Nadszedł czas odjazdu. Już w samochodzie drużynowy oznajmił, że Leśne Oko napisał do harcerzy list, który zostanie odczytany na pierwszej zbiórce po powrocie. Poza tym, Leśne Oko upoważnił drużynowego do zakomunikowania, że jeśli tylko któryś z chłopców poczuje się samotny albo spotka go jakaś przykrość, ma zaraz napisać do niego, do Leśnego Oka. Ten uważny obserwator dobrze poznał każdego chłopca i bardzo ich wszystkich polubił.
Gdy samochód się zepsuł, zatrzymali się w małym miasteczku. Naprawa trwała dwie godziny. Dziwnym zbiegiem okoliczności na wakacjach przebywała tutaj Waleria. Przygotowała harcerzom posiłek, a gdy ci zwierzyli się jej, że cztery szczeniaki znalazły już opiekunów, tylko Czarna Stopka jest bezdomna, postanowiła zabrać pieska ze sobą do internatu. W dalszą drogę ruszono w dobrych nastrojach. Zamyślony Marek Osiński trzymał pieska na kolanach rozmyślając, że zaraz jutro napisze list do Leśnego Oka „o naszej drużynie... o naszej szkole... o najważniejszych sprawach”.
Teksty dostarczyło Wydawnictwo GREG. © Copyright by Wydawnictwo GREG
Autorzy opracowań: B. Wojnar, B. Włodarczyk, A Sabak, D. Stopka, A Szostak, D. Pietrzyk, A. Popławska, E. Seweryn, M. Zagnińska, J. Paciorek, E. Lis, M. D. Wyrwińska, A Jaszczuk, A Barszcz, A. Żmuda, K. Stypinska, A Radek, J. Fuerst, C. Hadam, I. Kubowia-Bień, M. Dubiel, J. Pabian, M. Lewcun, B. Matoga, A. Nawrot, S. Jaszczuk, A Krzyżek, J. Zastawny, K. Surówka, E. Nowak, P. Czerwiński, G. Matachowska, B. Więsek, Z. Daszczyńska, R. Całka
Zgodnie z regulaminem serwisu www.opracowania.pl, rozpowszechnianie niniejszego materiału w wersji oryginalnej albo w postaci opracowania, utrwalanie lub kopiowanie materiału w celu rozpowszechnienia w szczególności zamieszczanie na innym serwerze, przekazywanie drogą elektroniczną i wykorzystywanie materiału w inny sposób niż dla celów własnej edukacji bez zgody autora jest niedozwolone.
Ciekawostki (0)
Zabłyśnij i pokaż wszystkim, że znasz interesujący szczegół, ciekawy fakt dotyczący tego tematu.