Był wtorek. Ferdynand zaraz po obiedzie położył się na swojej ulubionej kanapie, która była stara i w jednym miejscu miała zagłębienie. Leżąc w tym zagłębieniu, nasłuchiwał wydobywających się z kuchni odgłosów garnków, talerzy, łyżek, noży, widelców. Lubił, kiedy podczas mycia wydawały różnego rodzaju brzęknięcia i stuknięcia. To tak, jakby prowadziły z sobą rozmowę. W drugim pokoju pan i pani pili herbatę. Gawędzili na temat Ferdynanda. Potem pan wziął gazetę i przyszedł do pokoju, w którym była owa kanapa. Kiedy siadał, z wnętrza kanapy zabrzęczały sprężyny. Ferdynand doskonale rozumiał język sprężyn. Czasem nawet z nimi rozmawiał.
Pan szybko zasypiał na kanapie. Widząc to, Ferdynand szybko łapał gazetę i czytał, uzyskując z niej wiele ciekawych informacji. Kiedy pan zachrapał, Ferdynand mu wtórował i odpowiadał warknięciem. Wszystko to się mu jednak znudziło, zszedł z kanapy i podszedł do drzwi, które były zamknięte. Na szczęście usłyszał dzwonek. To listonosz. Ferdynandowi udało się wykorzystać nieuwagę pani, rozmawiającej z listonoszem. Wymknął się szybko przez drzwi na ulicę i z podniesioną dumnie głową szedł, mijając tramwaje, autobusy, samochody, idących chodnikami przechodniów. Przyjrzał się sobie w lustrze wiszącym przed kwiaciarnią i postanowił udać się do krawca.
Krawców w mieście było wielu, toteż Ferdynand miał kłopot z wybraniem odpowiedniego. Rozglądając się po szyldach, natrafił wreszcie na zakład krawiecki prowadzony przez niejakiego pana Dogga. Po chwili namysłu podszedł do drzwi i nacisnął dzwonek. W drzwiach stanął sam pan Dogg, który wpuścił go do środka. Krawiec zaprowadził Ferdynanda do salonu, zdjął z niego miarę na ubranie i polecił poczekać. Aby się nie nudzić, Ferdynand przeglądał w międzyczasie gazety. Przyszedł krawiec i dokonał na nim przymiarki na marynarkę. Po chwili była już gotowa. Spodnie miał uszyć bez miary pewien znajomy spodniarz. W celu uzupełnienia całości garderoby pan Dogg polecił Ferdynandowi zaopatrzyć się jeszcze w koszulę w prążki, krawat w paski oraz melonik. Ferdynand nie musiał płacić za marynarkę, dla krawca liczyła się jedynie wdzięczność. Wychodząc, ów niezwykły klient podał panu Doggowi łapę.
Dumny ze swego nowego ubrania Ferdynand spacerował wzdłuż najpiękniejszej ulicy miasta. Chodził tam i z powrotem, mijając po drodze drzewa i liczne latarnie. Przeszkodą stały się dla niego koty. Gdy tylko pierwszy wyskoczył z bramy wprost pod jego nogi, Ferdynand chciał rzucić się na niego. Powstrzymał się jednak w ostatnim momencie i w celu uspokojenia się stanął przed okrągłym słupem i zaczął udawać, że czyta wiszące na nim afisze. Całe zdarzenie widziała stojąca obok kwiaciarka, która myślała, że Ferdynand wierzy w przesądy i cofa się przed kotami o trzy kroki lub odkręca się przez lewe ramię. Na to on odpowiedział jej w tajemnicy, iż bardzo lubi gonić te zwierzęta. Pani Biskupska, bo tak nazywała się ta kwiaciarka, nie mogła oderwać wzroku od elegancko ubranego Ferdynanda. Swymi uwagami na temat jego wyglądu podzieliła się ze sprzedającą w pobliskim kiosku panią Trybulską. Na kulturalny gest ściągnięcia melonika wyciągnęła z blaszanego flakonu różowy goździk i wpięła go Ferdynandowi w klapę marynarki.
Ferdynand z goździkiem w butonierce znów zaczął spacerować po ulicy, rozmyślając przy tym o kupnie dwóch kotów. Wolne, eleganckie chodzenie bardziej go jednak zmęczyło niż bieganie tą samą drogą na czworakach. Postanowił więc udać się do restauracji i coś zjeść. Aby znaleźć odpowiednie dla siebie miejsce, posłużył się węchem. Po długich poszukiwaniach w końcu znalazł właściwą restaurację o nazwie „JAK U MAMY”. Postanowił wejść do środka.
Wewnątrz było mnóstwo osób. Nikt nie zwrócił uwagi na wchodzącego Ferdynanda. Elegancki „pan” podszedł do wolnego stolika, usiadł ostrożnie na krześle, uważając, aby nie skoczyć na nie jak pies, i zaczął obserwować zajętych jedzeniem ludzi. W pewnym momencie podszedł do niego kelner i uprzejmie podał kartę ze spisem potraw. Równie uprzejmy Ferdynand poprosił o „uprzejmie łaskawą i uprzejmą sztukę mięsa”. Pozostało mu poczekać na swoją kolej. Czekając tak, usłyszał, jak siedzący przy sąsiednim stoliku starszy pan ganił kelnera za to, że przyniósł mu złą potrawę: zamiast sztuki mięsa otrzymał same kości. Do rozmowy wtrącił się Ferdynand, który zaproponował zamianę potraw. On zje kości, starszy pan otrzyma zamówioną przez niego sztukę mięsa. Ów pan, który nazywał się Augustyn Radio, zdumiał się tym wielce, jednak przystał na tę propozycję. W dowód wdzięczności zaprosił go do swego stolika.
Ferdynand ze smakiem obgryzał kości. Siedzący przy sąsiednich stolikach ludzie przestali jeść i z zainteresowaniem patrzyli na to dziwne zjawisko. Może to jakaś nowa moda? Najbardziej zdziwiona była pani w zielonym kapeluszu, która karmiła bułką siedzącego pod stolikiem psa ratlerka o imieniu Krokodylek. Ferdynand nie chciał dać po sobie poznać, że znajduje się koło niego bratnia dusza. Zaczął wyprawiać akrobacje cyrkowe, a ludzie rzucali mu do buzi różne przysmaki. Wszyscy byli zachwyceni jego wyczynami. Kiedy skończył, postanowił zapłacić kelnerowi. Na to jednak nie zgodził się starszy pan, który sam uregulował należność. Potem wyszedł razem z Ferdynandem z restauracji.
Obaj panowie znaleźli się na zewnątrz. Pan Radio zaproponował Ferdynandowi, żeby wyciągnął swój notes i spojrzał, czy nie ma w nim jakieś notatki dotyczącej planów na dzisiejszy wieczór. Ferdynand udał, że szuka notesu w swych kieszeniach, jednak nie zdołał go znaleźć. Widząc to, pan Radio zaproponował pójście do sklepu i kupno nowego. Po wyjściu ze sklepu starszy pan polecił napisać Ferdynandowi w jego nowym notesie dzisiejszą datę, a pod nią wyraźnie: WIECZÓR WOLNY. I tak oto obaj panowie wybrali się do kina, po nim zaś poszli na spacer, podczas którego nastąpiła wymiana wrażeń dotyczących obejrzanego filmu. Pan Radio był zachwycony grą aktorów, Ferdynand mniej, ponieważ nie znał się na sztuce aktorskiej, a poza tym większą część filmu po prostu przespał. Utkwił mu w pamięci jedynie jeden obraz: biegnący za odjeżdżającym panem pies Bingo. Rozmowa została przerwana w momencie, gdy pan Radio próbował dociec, czy istnieje przypadek psa, który był przebrany za człowieka. Ferdynand wiedział, że chodzi o niego, dlatego postanowił nic więcej nie mówić i pożegnał się ze starszym panem. Niedługo potem ogarnęło go znużenie. Marzył o swej ulubionej kanapie, ale na próżno. Idąc przed siebie, znalazł się pod hotelem, noszącym nazwę „Pod Wesołym Smokiem”. Postanowił tu przenocować. Wszedł do środka i zarezerwował pokój nr 423 na nazwisko: Wspaniały. W pokoju położył się na łóżku, długo nie mógł w nim zasnąć, toteż wyskoczył z niego i ułożył się obok, na dywaniku. Tutaj dopiero ogarnął go sen.
O trzeciej nad ranem w hotelowej portierni rozległy się telefony. To dzwonili kolejno goście z pokoi nr 422, 424, 323 i 523. Wszyscy skarżyli się, że w pokoju nr 423 ktoś lub coś warczy jak pies. Zasko czony tym portier postanowił udać się na górę, aby osobiście sprawdzić przyczynę zakłócania ciszy nocnej. Kiedy przybył do pokoju pana spod numeru 523, zaczął nasłuchiwać, lecz wszędzie panowała absolutna cisza. Wrócił na portiernię, ale po chwili znów rozdzwoniły się telefony ze skargami gości. Nie mogąc znieść natłoku skarg, portier wezwał dyrektora hotelu, z którym udał się bezpośrednio do pokoju nr 423. Drzwi otworzył obudzony ze snu Ferdynand. Na pytanie, czy przechowuje w swym pokoju psa, on odpowiedział, że nie, jednak często śni mu się, że jest samolotem i warczy. Dyrektor i portier uwierzyli Ferdynandowi, wszyscy trzej zaczęli warczeć i obudzili tym cały hotel.
Dyrektorowi hotelu zrobiło się przykro, że zakłócił spokój smacznie śpiącemu gościowi. Postanowił mu to w jakiś sposób wynagrodzić. Zaczął więc wymieniać rzeczy, które Ferdynand mógł potrzebować. Ten jednak o niczym innym nie myślał, tylko o jeździe windą, gdyż nigdy w taki sposób nie podróżował. Dyrektor się zgodził i zaprowadził Ferdynanda do windy. Rozpoczęła się jazda w górę i w dół po wszystkich ośmiu piętrach hotelu. Dyrektor wyprosił portiera, który naciskał odpowiednie guziki, z windy i został sam na sam z Ferdynandem. Pokazał mu, do czego służy każdy przycisk i ponownie rozpoczęła się podróż windą. W pewnym momencie Ferdynand nacisnął nieodpowiedni przycisk i winda, ku wielkiemu zaskoczeniu obserwujących całe zdarzenie z zewnątrz gości oraz znajdującego się w środku niej dyrektora, minęła ostatnie piętro hotelu i wyleciała przez dach wysoko w powietrze.
Winda zaczęła powoli znikać w przestworzach. Obserwujący to portier podrapał się po głowie i obok schodów wywiesił tabliczkę, że winda jest nieczynna.
Tymczasem Ferdynand wraz z dyrektorem hotelu wciąż wzbijali się do góry. Po drodze mijali płynące lekko po niebie chmurki. Ferdynand rozpoczął z nimi konwersację, do rozmowy dołączył się również dyrektor. Od chmurek obaj dowiedzieli się na przykład, na jakiej wysokości znajdują się obecnie. Po jakimś czasie przyłączył się do podróżnych ptak o nazwisku Gołębiowski. Widząc ich zrezygnowane miny, obiecał swą pomoc i odleciał. Ferdynand z dyrektorem stale wzbijali się do góry, byli zrozpaczeni. Nagle ogarnęła ich wielka szara chmura, wszędzie słychać było szum skrzydeł. To nadlatywał pan Gołębiowski z innymi gołębiami. Wszystkie ptaki siadły na dachu windy, tworząc piramidę. Tym sposobem została ona obciążona i wszyscy polecieli w dół.
Podczas lotu w dół Ferdynand i dyrektor marzyli tylko o tym, by wylądować na czymś miękkim. Zaczęli wyliczać poszczególne miejsca, które mogłyby doskonale pasować na lądowisko. Doszło nawet między nimi do kłótni, jednak rozmowa została przerwana, kiedy dyrektor zorientował się nagle, że lecą wprost na pola tyczkowe, na których rośnie groch lub fasola. Zrozpaczeni poprosili o pomoc śpiącego smacznie na szczycie piramidy pana Gołębiowskiego. Ten zaś poprowadził tak swoje ptaki, że winda stanęła w miejscu, nie spadając dalej w owo niebezpieczne miejsce. Dyrektor przypomniał sobie nagle, że w Parku Miejskim odbywa się właśnie Wystawa Psów, na której miał być obecny, ponieważ brał w niej udział jego ulubiony jamnik Mercedes. Pan Gołębiowski postanowił zwrócić się więc o pomoc do Wiatru. Dzięki niemu wszyscy wylądowali w Parku Miejskim, w którym na swój sposób poczęły ich witać zebrane na Wystawie psy.
Pan dyrektor z Ferdynandem przywiązali windę sznurkiem do drzewa i udali się na Wystawę. Kiedy tak szli, zobaczyli nagle biegnącą ku nim grupkę ludzi. Był to Komitet Wystawy, w którego skład wchodzili m.in. Pan Prezes, Pan Wiceprezes, Pan Sekretarz, Pan Skarbnik. Członkowie Komitetu byli zaszczyceni przybyciem tak dostojnych gości, dlatego nie zgodzili się na wykupienie przez nich biletów wstępu. Postanowili również oprowadzić ich po Wystawie.
W głównej alei Parku do każdego drzewa przywiązany był pies. Członkowie Komisji wraz z Ferdynandem i dyrektorem hotelu podeszli do psa, który na obroży miał tabliczkę z numerem 1. Był to groźny buldog, wabiący się Bas. Kiedy Ferdynand zbliżył się, by go pogłaskać, pies zaczął warczeć. Ferdynand w odpowiedzi również zaczął warczeć. Po chwili buldog nagle złagodniał i podał łapę Ferdynandowi. Wszyscy zebrani wokół byli pod wrażeniem, że znalazła się osoba, która poskromiła groźne zwierzę. Pan Prezes także nie mógł w to uwierzyć. Przemawiając, jąkał się bardziej niż zwykle.
Cała ekipa udała się w dalszą drogę, od jednego psa do drugiego, oglądając każdego i wyrażając o nich różne opinie. Wszyscy byli zaskoczeni, kiedy Ferdynand wypowiadał swe zdanie na ich temat. A ponieważ w tej dziedzinie miał dużą wiedzę, postanowili wybrać go na głównego sędziego Wystawy.
Trudno się było zdecydować Ferdynandowi, którego psa wytypować. Przez chwilę popadł w zadumę i wyobraził sobie, że to właśnie on zostanie zwycięzcą. To było tylko marzenie. Kiedy się ocknął, polecił wybrać dziesięcioro kandydatów. Ostatecznie zwycięzcą został wilk, zwany Magikiem. W nagrodę otrzymał medal i dwa kilogramy wędzonych żeberek.
Pod koniec trwania Wystawy zorganizowano jeszcze jeden konkurs. Tym razem psy miały wybrać najmilszego spośród zwiedzających. Nie namyślając się długo, psy rzuciły się w stronę siedzącego pod kasztanem Ferdynanda.
Pan Prezes z wielką satysfakcją przypinał wielki złoty medal do klapy Ferdynandowego ubrania. Na jego cześć wzniesiono 3128 okrzyków. Również dyrektor przyszedł pogratulować zwycięzcy. Potem obaj postanowili wrócić do hotelu. Ferdynand przypomniał sobie o przywiązanej do drzewa windzie. Jednak dyrektor nie chciał już więcej podróżować tym środkiem lokomocji. Polecił Ferdynandowi odwieźć windę dorożką do hotelu, sam zaś postanowił pójść pieszo, zabierając ze sobą jamnika Mercedesa. Kiedy dyrektor znikł za drzewem, Ferdynand zorientował się nagle, że nie ma pieniędzy na dorożkę. Pobiegł więc w kierunku dyrektora i poprosił o parę złotych.
Ferdynand poszedł poszukać dorożki. Długo nie mógł jej nigdzie znaleźć. Dopiero po jakimś czasie natknął się na stojącą samotnie niedaleko parku dorożkę. Ferdynand podszedł do dorożkarza i poprosił o podwiezienie go do parku. Wielkie było zdziwienie woźnicy, kiedy po przybyciu na wyznaczone miejsce zobaczył przywiązaną do drzewa windę. Razem z Ferdynandem załadował ją jednak na tylne siedzenie dorożki i obaj ruszyli do hotelu. Po drodze spotkali paru wyrostków, którzy zwykle zaczepiają dorożkarza. Ferdynand kazał się zatrzymać, zeskoczył z kozła i szybko podbiegł do chłopców z prośbą, by biegli za dorożką i śpiewali: „Na spacerek jedzie dryndą / pan Ferdynand ze swą windą!”. Łobuziaki chętnie się zgodziły i narobiły hałasu. Słysząc to, ludzie wyglądali z okien i dziwili się temu niespotykanemu zjawisku.
Kiedy dorożka stanęła przed hotelem „Pod Wesołym Smokiem”, winda sama z niej wyskoczyła i poleciała wprost na swoje miejsce. W hotelu od razu zrobiło się raźniej.
Tymczasem Ferdynand udał się do swego pokoju, wykąpał się i poszedł do łóżka. Spędził w nim aż tydzień. Nie chciało mu się wstawać, ponieważ za oknem ciągle padał deszcz. Dopiero po tygodniu z przyjemnego snu obudził go bijący o szybę grad, a następnie pokojówka, która przyniosła śniadanie i rachunek za pobyt w hotelu. Ferdynand był zaskoczony wysokością rachunku (726 zł 80 gr). Przecież nie miał żadnych pieniędzy przy sobie. Kiedy przestał padać grad, zdjął z siebie ubranie, z którego zrobił zawiniątko, wyrzucił je przez okno, a sam pobiegł na czterech łapach, jak pies, na dół, obok biurka portiera i opuścił hotel. Na zewnątrz przebrał się w wyrzucone przez okno ubranie i wyszedł z bramy jako elegancki pan.
Był piękny, słoneczny dzień. Ferdynand spacerował po wielkim mieście, zwiedzając liczne muzea i oglądając pomniki. Przystając przy pomniku, na którym znajdował się koń, zastanawiał się, dlaczego zwierzęta te są tak przez ludzi uprzywilejowane. Nigdy nie widział rzeźby psa, choć jest on najbliższym przyjacielem człowieka. Po obejrzeniu wszystkich pomników uwagę Ferdynanda zwróciły uliczne wagi. Nasz bohater bardzo chciał się zważyć na jednej z nich. Wszedł na platformę, lecz wskazówka wcale się nie poruszyła. Zrobiło się wokół niego zbiegowisko ludzi. Każdy doradzał, co należy uczynić, by wagę uruchomić. W końcu ktoś zawołał, iż trzeba włożyć do niej 50 groszy. Ferdynand nie miał takiej sumy, zszedł z wagi i udał, że idzie rozmienić pieniądze. Kiedy szedł, na ulicy znalazł 50 groszy. Wrócił więc na miejsce i wszedł na wagę. Działała. Ważenie tak się mu spodobało, że zaczął szukać na ulicy kolejnych 50 groszy. Za każdym razem, kiedy je znalazł, biegł do najbliższej wagi, stawał na platformie i pilnie śledził wskazówkę.
Przechodząc od wagi do wagi, Ferdynand dotarł na dworzec kolejowy. Na dworcu panował wielki ruch. Uwagę bohatera zwrócił pracownik przechowalni bagażu. Podszedł do niego i zapytał, czy mógłby przechować siebie samego. Zdumiony urzędnik odrzekł, że nie przyjmuje na przechowanie ludzi. Ferdynanda bardzo ucieszyło to porównanie do człowieka, poczuł się bardzo dumny. Poszedł jednak na dal szy obchód dworca. Idąc, spotkał człowieka w cyklistówce, który zaproponował mu nocleg w jednym z wagonów pociągu. Ferdynand skorzystał z propozycji, wszedł do wagonu, usiadł w przedziale i szybko zasnął. Tymczasem człowiek w cyklistówce przeprowadził rozmowę ze swoim towarzyszem, planując napad na Ferdynanda.
Zapadał wieczór. Dworzec był oświetlony. Wagon ze śpiącym Ferdynandem został przyczepiony do drugiego. Pociąg ruszył. Znajdowali się w nim również dwaj złodzieje, którzy szykowali się do kradzieży pięknego ubrania Ferdynanda. Kiedy pociąg wjechał w tunel, podejrzani mężczyźni ruszyli do akcji. Zdjęli ze śpiącego bohatera części garderoby, jednak nie zdążyli uciec. Ferdynand przebudził się, zaczął warczeć, czym przestraszył złodziei. Następnie chwycił każdego z nich zębami za ucho i posłał po bagażowych, którzy pomogli mu zaprowadzić ich na komisariat.
Na komisariacie rozpoczęło się przesłuchanie Ferdynanda. Komisarz pytał go o imię, nazwisko, wiek, rzeczy, które zostały skradzione. Ferdynand grzecznie odpowiadał, zaczął grzebać po kieszeniach i zauważył, że brakuje mu cennego przedmiotu: złotego medalu, który otrzymał na Wystawie Psów. Komisarz poszedł przesłuchać złodziei, a Ferdynand zaczął się ubierać. Po chwili wrócił komisarz. Pochwalił Ferdynanda, że udało się mu złapać groźnych złodziejaszków. Ten jednak nie był zadowolony. Okazało się, że medal się odnalazł. Nasz bohater ze strachem zapytał, ile lat będzie musiał spędzić w więzieniu za składanie fałszywych zeznań. Komisarz tylko się uśmiechnął i polecił o wszystkim zapomnieć. Tymczasem Ferdynand pobiegł przeprosić złodziei, że posądził ich o kradzież.
Zaraz po tym przykrym zdarzeniu Ferdynand udał się do parku i siadł na ławeczce pod kasztanem, by odpocząć. W pewnym momencie poczuł, że ułamał mu się ząb. Zaczął wywijać językiem, co zainteresowało siedzącą nieopodal panią. Pani sepleniącym głosem zaczęła wypytywać Ferdynanda o przyczynę ułamania zęba. Kiedy odpowiedział, że stało się to za sprawą złodziei, nie mogła uwierzyć i uznała, że ma do czynienia z wariatem. Poleciła mu jednak udać się do dentysty.
Ferdynand przybył na miejsce i zobaczył, że w poczekalni jest wielu ludzi. Usiadł obok pewnego pana i zapytał go, czy potrafi dawać łapę. Pan się zdziwił, jednak wykonał ten gest. Po jakimś czasie „łapę” zaczęli sobie podawać inni ludzie. W poczekali zrobiło się bardzo wesoło. W takim stanie zastał swych pacjentów doktor Diwro.
Dentysta wciąż wołał do swego gabinetu nowych pacjentów. W poczekalni zostali tylko Ferdynand i starszy pan. Aby urozmaicić sobie czas, ów pan zaśpiewał piosenkę o panu Jarząbku, który poszedł po raz pierwszy do dentysty ze swym jedynym zębem i bardzo się bał, aby ten mu go nie wyrwał. Dentysta wezwał kolejnego pacjenta. Ferdynand pozostał w poczekalni sam.
Doktor Diwro otworzył drzwi, wyszedł do poczekalni i zawołał Ferdynanda do swego gabinetu. Wchodząc do środka, obaj chwycili się za ręce i tanecznym krokiem podążyli do fotela dentystycznego. Doktor zaczął oglądać zęby Ferdynanda i nie mógł się nadziwić, że są takie zadbane. Kiedy dowiedział się o ubytku w jednym zębie, uznał, że jest on nieznaczny i nie trzeba z nim nic robić. Ferdynand ugryzł go jednak w obie ręce. Doktor postanowił więc zrobić mu koronę, która miała zostać wykonana ze złotego medalu, otrzymanego na Wystawie Psów. Doktor zrobił Ferdynandowi zastrzyk, który sprawił, że nasz bohater zasnął.
Kiedy Ferdynand się obudził, zobaczył, że zamiast na fotelu dentystycznym znajduje się na swej ulubionej kanapie, obok drzemie jego pan. Po chwili pan się obudził, a jego pies otworzył szeroko pysk i pokazał swą nową koronę. Właściciel nie zauważył jej jednak, pomyślał natomiast, że Ferdynand szczerzy na niego zęby. Od tego czasu nasz bohater coraz rzadziej pokazuje złotą koronę na zębie, a kiedy to robi, ludzie natychmiast zaczynają się cofać w obawie przed pogryzieniem. Nikt, oprócz narratora, nie zrozumie nigdy jego uczuć i dobrych intencji.
Teksty dostarczyło Wydawnictwo GREG. © Copyright by Wydawnictwo GREG
Autorzy opracowań: B. Wojnar, B. Włodarczyk, A Sabak, D. Stopka, A Szostak, D. Pietrzyk, A. Popławska, E. Seweryn, M. Zagnińska, J. Paciorek, E. Lis, M. D. Wyrwińska, A Jaszczuk, A Barszcz, A. Żmuda, K. Stypinska, A Radek, J. Fuerst, C. Hadam, I. Kubowia-Bień, M. Dubiel, J. Pabian, M. Lewcun, B. Matoga, A. Nawrot, S. Jaszczuk, A Krzyżek, J. Zastawny, K. Surówka, E. Nowak, P. Czerwiński, G. Matachowska, B. Więsek, Z. Daszczyńska, R. Całka
Zgodnie z regulaminem serwisu www.opracowania.pl, rozpowszechnianie niniejszego materiału w wersji oryginalnej albo w postaci opracowania, utrwalanie lub kopiowanie materiału w celu rozpowszechnienia w szczególności zamieszczanie na innym serwerze, przekazywanie drogą elektroniczną i wykorzystywanie materiału w inny sposób niż dla celów własnej edukacji bez zgody autora jest niedozwolone.
Ciekawostki (0)
Zabłyśnij i pokaż wszystkim, że znasz interesujący szczegół, ciekawy fakt dotyczący tego tematu.